— Cezar rzekł mi dziś: „Powiedz ode mnie Winicjuszowi, żeby był na igrzyskach, na których wystąpią chrześcijanie.” Czy rozumiesz, co to znaczy? Oto chcą sobie wyprawić widowisko z twego bólu. To rzecz ułożona. Może dlatego nie uwięziono dotąd ciebie i mnie. Jeśli jej nie zdołasz natychmiast wydobyć, wówczas… nie wiem!… Może Akte wstawi się za tobą, lecz czy co wskóra?… Twoje ziemie sycylijskie mogłyby także skusić Tygellina. Próbuj.
— Oddam mu wszystko, co posiadam — odpowiedział Winicjusz.
Z Kasyn na Forum nie było zbyt daleko, wkrótce więc doszli. Noc już poczęła blednąć i mury zamku wychylały się wyraźnie z cienia.
Nagle, gdy skręcili ku Mamertyńskiemu więzieniu, Petroniusz stanął i rzekł:
— Pretorianie!… Za późno?
Jakoż więzienie otaczał podwójny szereg żołnierzy. Brzask srebrzył żelazne ich hełmy i ostrza włóczni. Twarz Winicjusza stała się blada jak marmur.
— Pójdźmy — rzekł.
Po chwili stanęli przed szeregiem. Petroniusz, który obdarzony niezwykłą pamięcią, znał nie tylko starszyznę, ale wszystkich niemal żołnierzy pretorii, wnet ujrzał znajomego sobie dowódcę kohorty i skinął na niego.
— A co to, Nigrze? — rzekł. — Kazano wam pilnować więzienia?
— Tak jest, szlachetny Petroniuszu. Prefekt obawiał się, by nie próbowano odbić podpalaczy.
— Czy macie rozkaz nie wpuszczać nikogo? — spytał Winicjusz.
— Nie, panie. Znajomi będą odwiedzali uwięzionych, i w ten sposób wyłapiemy więcej chrześcijan.
— Zatem mnie wpuść — rzekł Winicjusz. I ścisnąwszy dłoń Petroniusza rzekł mu:
— Zobacz Akte, a ja przyjdę dowiedzieć się, jaką ci dała odpowiedź.
— Przyjdź — odpowiedział Petroniusz.
W tej chwili pod ziemią i za grubymi murami ozwało się śpiewanie. Pieśń, zrazu głucha i stłumiona, rosła coraz bardziej. Głosy męskie, kobiece i dziecinne łączyły się w jeden zgodny chór. Całe więzienie poczęło w ciszy świtania śpiewać jak harfa. Lecz nie były to głosy żałości ni rozpaczy. Owszem, brzmiała w nich radość i tryumf.
Żołnierze spojrzeli na siebie ze zdumieniem. Na niebie zjawiły się pierwsze złote i różowe blaski jutrzni.
ROZDZIAŁ LII
Okrzyk: „Chrześcijanie dla lwów!”, rozlegał się ciągle we wszystkich dzielnicach miasta.
W pierwszej chwili nie tylko nikt nie wątpił, że oni byli prawdziwymi sprawcami klęski, ale nikt nie chciał wątpić, albowiem kara ich, miała być zarazem wspaniałą zabawą dla ludu.
Lecz rozszerzyło się mniemanie, że klęska nie przybrałaby tak straszliwych rozmiarów, gdyby nie gniew bogów, nakazano więc w świątyniach piacula, czyli ofiary oczyszczalne. Z porady Ksiąg Sybilijskich senat urządził uroczystości i publiczne modły do Wulkana, do Cerery i do Prozerpiny. Matrony składały ofiary Junonie; cała ich procesja udała się aż na brzeg morza, by zaczerpnąć wody i skropić nią posąg bogini. Zamężne niewiasty przygotowywały uczty bogom i nocne czuwania. Cały Rzym oczyszczał się z grzechów, składał ofiary i przejednywał Nieśmiertelnych. A tymczasem wśród zgliszcz wytykano nowe szerokie ulice. Tu i owdzie pozakładano już fundamenta wspaniałych domów, pałaców i świątyń. Przede wszystkim jednak budowano z niesłychanym pośpiechem ogromne drewniane amfiteatra, w których mieli konać chrześcijanie. Zaraz po naradzie w domu Tyberiusza poszły rozkazy do prokonsulów, aby dostarczyli dzikich zwierząt. Tygellinus opustoszył vivaria wszystkich miast italskich, nie wyłączając pomniejszych. W Afryce urządzono z jego polecenia olbrzymie łowy, w których cała miejscowa ludność musiała brać udział. Sprowadzono słonie i tygrysy z Azji, krokodyle i hipopotamy z Nilu, lwy z Atlasu, wilki i niedźwiedzie z Pirenejów, zaciekłe psy z Hibernii, psy molosy z Epiru, bawoły i olbrzymie srogie tury z Germanii. Z powodu ilości uwięzionych igrzyska miały przejść ogromem wszystko, co dotychczas widziano. Cezar zapragnął zatopić wspomnienia pożaru w krwi i upoić nią Rzym, więc nigdy rozlew jej nie zapowiadał się wspanialej.
Rozochocony lud pomagał wigilom i pretorianom w pościgu chrześcijan. Nie było to rzeczą trudną, gdyż całe ich gromady, obozując jeszcze wraz z inną ludnością wśród ogrodów wyznawały głośno swą wiarę. Gdy ich otaczano, klękali i śpiewając pieśni pozwalali się porywać bez oporu. Lecz cierpliwość ich zwiększała tylko gniew ludu, który nie rozumiejąc jej źródła, poczytywał ją za zaciekłość i zatwardziałość w zbrodni. Szał ogarnął prześladowców.