Ale ponieważ ofiary miały być poobszywane w skóry zwierząt i wysyłane całymi gromadami na arenę, przeto nikt z widzów nie mógł sprawdzić, czy jedna więcej lub mniej znajduje się między nimi, i nikt żadnej rozpoznać. Stróże i cała służba amfiteatru była przekupiona, z bestiariuszami stanął zaś układ, że ukryją Ligię w jakimś ciemnym zakątku amfiteatru, a nocą wydadzą ją w ręce pewnego Winicjuszowego dzierżawcy, który natychmiast wywiezie ją w Góry Albańskie. Petroniusz, przypuszczony do tajemnicy, radził Winicjuszowi, by otwarcie udał się z nim do amfiteatru i dopiero przy wejściu wymknął się w tłoku i pośpieszył do lochów, gdzie dla uniknięcia możliwych pomyłek osobiście miał wskazać stróżom Ligię.
Stróże puścili go małymi drzwiczkami, którymi wychodzili sami. Jeden z nich, imieniem Syrus, poprowadził go natychmiast do chrześcijan. Po drodze rzeki:
— Nie wiem, panie, czy znajdziesz, czego szukasz. My dopytywaliśmy się o dziewicę imieniem Ligia, nikt jednak nie dał nam odpowiedzi, ale być może, iż nie ufają nam.
— Dużo ich jest? — pytał Winicjusz. — Wielu musi, panie, pozostać na jutro. — Czy są chorzy między nimi?
— Takich, którzy by nie mogli ustać na nogach, nie masz.
To rzekłszy Syrus otworzył drzwi i weszli jakby do ogromnej izby, ale niskiej i ciemnej, światło bowiem przychodziło do niej jedynie przez zakratowane otwory, oddzielające ją od areny. Winicjusz z początku nie mógł nic dojrzeć, słyszał tylko w izbie szmer głosów i okrzyki ludu, dochodzące z amfiteatru. Lecz po chwili, gdy oczy jego przywykły do zmroku, ujrzał całe gromady dziwacznych istot, podobnych do wilków i niedźwiedzi. Byli to chrześcijanie, poobszywani w skóry zwierząt. Jedni z nich stali, drudzy modlili się klęcząc. Tu i owdzie z długich włosów, spływających po skórze, można było odgadnąć, że ofiara jest kobietą. Matki, podobne do wilczyc, nosiły na ręku również kosmato obszyte dzieci. Lecz spod skór wychylały się twarze jasne, oczy w mroku połyskiwały radością i gorączką. Widocznym było, że większą część tych ludzi opanowała jedna myśl, wyłączna i zaziemska, która jeszcze za życia znieczuliła ich na wszystka co się koło nich dziać i co ich spotkać mogło. Niektórzy, zapytywani o Ligię przez Winicjusza, patrzyli nań oczyma jakby zbudzonymi ze snu, nie odpowiadając na pytania; inni uśmiechali się do niego, kładąc palce na ustach lub wskazując na żelazne kraty, przez które wchodziły jasne snopy blasku. Dzieci tylko płakały gdzieniegdzie, przestraszone rykiem bestyj, wyciem psów, wrzaskiem ludu i podobnymi do zwierząt postaciami własnych rodziców. Winicjusz, idąc obok stróża Syrusa, patrzył w twarze, szukał, rozpytywał, chwilami potykał się o ciała tych, którzy pomdleli z natłoku, zaduchu i gorąca, i przeciskał się dalej w ciemną głąb izby, która zdawała się być tak obszerną jak cały amfiteatr.
Lecz nagle zatrzymał się, albowiem zdawało mu się, że w pobliżu kraty ozwał się jakiś znajomy mu głos. Posłuchawszy przez chwilę, zawrócił i przecisnąwszy się przez tłum, stanął blisko. Snop światła padał na głowę mówiącego i w blasku tym Winicjusz rozpoznał spod wilczej skóry wychudłą i nieubłaganą twarz Kryspa.
— Żałujcie za grzechy wasze — mówił Kryspus — bo oto chwila zaraz nadejdzie. Ale kto myśli, że samą śmiercią okupi winy, ten nowy grzech popełnia i strącony będzie w ogień wieczny. Każdym grzechem waszym, któryście za życia popełnili, odnawialiście mękę pana, jakże więc śmiecie mniemać, by ta, która was czeka, mogła tamtą okupić? Jednaką śmiercią pomrą dziś sprawiedliwi i grzeszni, ale Pan swoich odróżni. Biada wam, albowiem kły lwów podrą ciała wasze, ale nie podrą win waszych ni waszego rachunku z Bogiem. Pan okazał dość miłosierdzia, gdy pozwolił na krzyż się przybić, ale odtąd będzie tylko sędzią, który żadnej winy bez kary nie zostawi. Więc którzyście myśleli, iż męką zgładzicie grzechy wasze, bluźniliście przeciw sprawiedliwości Boskiej i tym głębiej będziecie pogrążeni. Skończyło się miłosierdzie, a przyszedł czas gniewu Bożego. Oto za chwilę staniecie przed strasznym sądem, wobec którego zaledwie cnotliwy się ostoi. Żałujcie za grzechy, albowiem otwarte są czeluści piekielne, i biada wam, mężowie i żony, biada, rodzice i dzieci!
I wyciągnąwszy kościste dłonie trząsł nimi nad pochylonymi głowami, nieustraszony, ale też i nieubłagany nawet wobec śmierci, na którą za chwilę pójść mieli wszyscy owi skazańcy.