Читаем Trylogia o Reynevanie – II Bo?y Bojownicy полностью

Nie rozmawiali. Uciekali w milczeniu, galopem, z biegiem Białej, w Kotlinę Kłodzką. Nie wiedzieć kiedy znaleźli się na rozdrożu, na gościńcu, biegnącym prawym brzegiem Nysy. Gościńcem, z południa, ciągnęły tłumy uchodźców. Ciągnęły w popłochu. W panice. Wmieszali się w tłum. Nikt nie zwracał na nich uwagi. Nikt się nimi nie interesował. Nikt ich nie ścigał. Nikogo nie obchodziła pospolita zbrodnia, mało ważne morderstwo, mało ważna ofiara, mało ważny sprawca. Były sprawy ważniejsze. Dużo ważniejsze. Dużo groźniejsze. Wibrujące w trzęsących się głosach uchodzących z południa ludzi. Boboszów spalony. Lewin spalony. Zamki Homole i Szczerba oblężone. Międzylesie w ogniu. Doliną Nysy, paląc i mordując masowo, idą najeźdźcy. Potężna, kilkutysięczna armia husyckich kacerzy. Osławionych Sierotek pod wodzą osławionego Jana Kralovca.


Niemal pół wieku później, wiercąc się na twardym zydlu, stary mnich kronikarz z żagańskiego klasztoru augustianów poprawił i wyrównał pergamin na pulpicie, zamoczył pióro w inkauście.

In medio guadragesime anno domini MCCCCXXVHI traxerunt capitanei de secta Orphanorum Johannes dictus Kralowycz, Procopius Paruus dictus Prokupko et Johannes dictus Colda de Zampach in Slesiam cum CC equites et TV milia peditum et cum CL curribus et versus civitatem Cladzco frocesserunt. Civitatem dictam Mezilezi et civitatem dictam Landek concremaverunt et plures villas et opida in eodem districtu destruxerunt et per voraginem ignis magnum nocumentum fecerunt… Mnich poderwał głowę, w przestrachu węsząc dym. Ale to tylko palono chwasty w klasztornym ogrodzie.

Rozdział dziewiętnasty

w którym Reynevan stara się pomóc w zdobyciu miasta Kłodzka, usilnie, zawzięcie i rozmaitymi sposoby, czyli, jak napisze pół wieku później kronikarz, per diversis modis.


Kłodzko, którego panoramę ujrzeli rankiem, okazało się przytuloną do stoku wzgórza masą czerwonych dachówek i złotych strzech, schodzących zboczem na sam dół, do wód omywającej wzgórze Młynówki. Przeglądający się w nurcie szeroko rozlanej tu Nysy stok wieńczyło dominujące nad miastem, udekorowane wieżami Wzgórze Zamkowe. Drogę nadal tarasowały wehikuły uchodźców, ich smrodzący inwentarz i ich smrodzące dzieci. Im bliżej miasta, tym wozów robiło się więcej, gwar rósł, dzieci zdawały się samoistnie mnożyć, a smród gwałtownie przybierał na sile. – Przed nami Stary Targ Koński – wskazał Rzehors. I przedmieście Wygon. Zaraz będzie most na Jodłowniku. Jodłownik okazał się bystrą rzeczką, a most był kompletnie zakorkowany. Reynevan i kompania nie czekali, aż zwolni się droga, wzorem innych konnych wparli wierzchowce w wodę, bez trudu sforsowali strumień. Dalej po obu stronach drogi stały już chaty, klecie, szopy, ludzie uwijali się w codziennym trudzie, nie poświęcając przejezdnym niczego poza przelotnym spojrzeniem. Jechali jakiś czas dość żywo, ale wkrótce znowu zatrzymał ich korek. Tym razem nie było go już jak ominąć. – Most na Nysie – rzekł Bisclavret, wstając w strzemionach. – To tam się zatkało. Nic nie poradzimy. Trzeba czekać. Czekali. Kolejka posuwała się wolno, w tempie dającym możliwość podziwiania krajobrazu. – Oho – mruknął Rzehors. – Dużo zmian widzę. Mury i wieże wyremontowane, na brzegach Młynówki szańce, kobylice, ostrokoły nowiuśkie… Nie próżnował pan Puta. Czuł, widać, pismo nosem. – Nauczyła go czegoś – odmruknął Szarlej – Ambrożowa rejza sprzed trzech lat. A to widzicie? Tłok na drodze zwiększyły wozy wyładowane żywnością, kamieniami i wiązkami bełtów. – Szykują się do obrony… A co tam się dzieje? Rozwalają budynki? – Klasztor franciszkanów – wyjaśnił Bisclavret. – Roztropnie czynią, że go rozwalają. Przy oblężeniu byłby jak gotowa wieża oblężnicza, w dodatku murowana. Najskuteczniejszy zasięg puszek to czterysta kroków, kule wystrzelone z klasztornego muru waliłyby w środek miasta, w sam ratusz. Rozumnie robią, że burzą. – Przy burzeniu – zauważył Szarlej – najofiarniej trudzą się sami franciszkanie, pracują, jak widzę, z zadziwiającym zapałem, wręcz radośnie. Iście symboliczne losu zrządzenie. Sami własny klasztor rozpieprzają i w dodatku z ochotą. – Mówiłem, roztropnie czynią. Ależ ścisk przy moście… Do diabła… Kontrolują czy jak? – Jeśli – Rzehors spojrzał na wciąż milczącego Reynevana – doszła już wieść… – Nie doszła – uciął Szarlej. – Nie mogła. Nie panikuj.

– Nie będę, bo nie zwykłem – odciął się Rzehors. – A teraz bywajcie. Ja do miasta nie wchodzę, potrzebny wam będzie łącznik na zewnątrz murów. Bisclavret? Sygnały te co zwykle? – Jasne. Do zobaczenia.

Перейти на страницу:
Нет соединения с сервером, попробуйте зайти чуть позже