Читаем Trylogia o Reynevanie – II Bo?y Bojownicy полностью

W karczmie, prócz piwa, podawano wyłącznie śledzie, kapustę i groch bez omasty – trwał wszak Wielki Post. Goszczącego narodu było zaś tyle, że dla Reynevana i kompanii z trudem znalazło się miejsce. Wśród klientów przeważali górnicy ze Złotego Stoku i Cukmantla, nie brakowało i wojennych uchodźców – spod Paczkowa, spod Widnawy, nawet spod Głuchołazów. Najazd husycki zdominował, rzecz jasna, tematykę rozhoworów, wypierając nawet ekonomię i seks. Wszyscy gadali o husytach. Rzehors nie byłby sobą, gdyby nie skorzystał z okazji. – Co wam powiem, to wam powiem – prawił, gdy dano mu dojść do głosu. – Jeden na świecie uczciwą trudni się pracą i sprawiedliwie chleb powszedni pożywa. Ale inni jedzą ten chleb jako złodzieje i grabieżcy, bo na niego nie zapracowali, jeno go pracującym ukradli i zrabowali. A do tych właśnie liczą się panowie, prałaci, księża, mnisi i mniszki, którzy ssą lud na podobieństwo pijawek, którzy nie tak czynią, jak Ewangelia uczy i każe, a całkiem na opak i wbrew. Są więc oni wszyscy prawa Bożego wrogami i na karę zasługują. Wiecie, bracia, jakim sposobem ocalali niedawno swe domy i dobytek kmiecie spod Kietrza i Głubczyc? Takim, że sami sprawy w ręce brali i załatwiali. Gdy Czesi do nich docierali, widzieli kościół i zamek pański już w zgliszczach, a pana z plebanem dyndających na stryczkach. Przemyślcie tę rzecz, bracia chrześcijanie. Przemyślcie dobrze! Słuchacze kiwali głowami, tak, tak, prawda, prawda, dobrze gada, gnębią nas wielmoże i włodarze, żyć nie dają, jeszcze piwa, gospodarzu, a popi i mnisi najgorsze krwiopijce, żeby ich tak diabli wzięli, piwa, piwa, mehr Bier, a podatkami, verfluchte Scheisse, to nas chyba niedługo zaduszą, ciężkie czasy nastały, białogłowom ino kurewstwo w głowach, młódź się biesi i starszych nie słucha, drzewiej inaczej bywało, więcej piwa, mehr Bier, odczopujcież antałek, gospodarzu, słony ten wasz śledź, że niech go cholera. Szarlej klął z cicha, schylony nad miską, Samson strugał kołek i wzdychał. Reynevan żuł groch, bez omasty smakujący jak karma dla kur. Pod niską i okopconą powałą karczmy snuł się dym, falowały pajęczyny i tańczyły złudne cienie. Przenocowali w stajni, rankiem ruszyli w dalszą drogę, w kierunku Lądka. Reynevan i Szarlej nie zapomnieli Rzehorsowi jego wczorajszych popisów. Wzięty na stronę, zmuszony był wysłuchać paru uwag, tyczących głównie zasad konspiracji. Do Kłodzka, przypomniał Reynevan, Vogelsang zmierza w misji sekretnej i ważnej. To wymaga dyskrecji i skrytości. Nadmierne ściąganie na siebie uwagi może misji zaszkodzić. Rzehors najsampierw nadął się nieco, powołał na rozkazy wydane mu bezpośrednio przez Prokopa. To szerzona wśród chłopstwa propaganda, chełpił się, zachwiała morale biskupiej piechoty pod Nysą, i tak dalej, i tak dalej. Wreszcie zgodził się zachowywać nieco większą dyskrecję. Wytrzymał jakieś pół mili, do położonej pół mili za Lądkiem wsi Radochów. – Co wam powiem, to wam powiem! – wykrzykiwał, wlazłszy na beczkę, do gromady chłopów i uchodźców. Bają popi i wielmoże, że niosą Czesi wojnę. Kłamią! Nie wojna to, ale bratnia pomoc, misja pokojowa. Z misją pokojową przybywają na Śląsk Boży bojownicy, bo pokój, pax Dei, to dla dobrych Czechów najświętsza ze świętości. Ale by był pokój, trza zwyciężyć wrogów pokoju, gdy mus, to orężem i siłą! To nie śląski lud pobratymczy Czechom wrogiem, lecz biskup Wrocławia, łotr, ciemięzca i tyran. Biskup wrocławski z diabłem jest w zmowie, studnie zatruwa, umyślił zarazę po Śląsku rozszerzyć, lud wygubić. Tedy Czesi ino przeciw biskupowi, przeciw popom, przeciw Niemcom! Lud prosty lękać się Czechów nie musi!

Перейти на страницу:
Нет соединения с сервером, попробуйте зайти чуть позже