Читаем Trylogia o Reynevanie – II Bo?y Bojownicy полностью

– Gdzie mój druh? Wielki mężczyzna, olbrzym niemal… Zowie się Samsonem… – Jest tu, bądź spokojny. W głowę raniony. Cyruliki go kurują. – Co z nim?

– Mówią, że ozdrowieje. Silny bardzo, powiedzieli, wytrzymały. Iście nieziemsko wytrzymały. – Cholera… Muszę go zobaczyć… Pomóc…

– Leż, paniczu Reinmarze – Dorota Faber poprawiła mu poduszkę. – Nikomu w tym stanie nie pomożesz. A sobie możesz zaszkodzić. Usytuowany przy kościele Świętego Świerada Pustelnika i również mający Świerada za patrona szpital – jeden z dwóch, jakie miała Oława – podlegał radzie miejskiej, a prowadzili go premonstratensi od Świętego Wincentego z Wrocławia. Oprócz premonstratensów w szpitalu pracowali głównie ochotnicy – i ochotniczki, jak Dorota Faber i Elencza von Stietencron. Pacjentami obecnie byli zaś wyłącznie niemal taboryci i Sierotki, husyci, większością ciężko ranni lub bardzo ciężko chorzy. Również kalecy. Wszyscy w stanie, który zmusił Prokopa do pozostawienia ich jako nie nadających się do transportu. Na mocy rozejmu i układu, wymuszonego na księciu oławskim Ludwiku, udostępniono im szpital Świętego Świerada. Kurowano ich tu, a wydobrzałym gwarantowano swobodny powrót do Czech. Niektórzy z kurowanych Czechów niezbyt jednak słowu księcia Ludwika ufali, a względem rozejmu i gwarancji zdradzali daleko posunięty pesymizm. Im Prokop dalej, twierdzili, tym rozejm mniej wiążący. Mając Bożych bojowników u samych bram, a przed sobą perspektywę pożogi i zniszczenia, książę Ludwik skory był do ustępstw i przysiąg – każdych, byle tylko ocalić księstwo. Teraz, gdy Boży bojownicy odeszli za góry-lasy, zagrożenie znikło, a z przysiąg zrobiły się obiecanki. A obiecanki, wiadomo: cacanki. Nazajutrz, ocknąwszy się, Reynevan rzucił okiem na pryczę po lewej. Leżał na niej Samson Miodek. Z obandażowaną głową. Nieprzytomny. Chciał wstać, zobaczyć, co z nim. Nie mógł. Był zbyt słaby. Opuchły lewy bark tętnił bólem. Palce lewej dłoni drętwiały, były jak z drewna. Zapach gangreny nasilał się.

– Wśród moich rzeczy… – wystękał, nadaremnie próbując się unieść. – Była szkatułka… Miedziana szkatułka… Elencza westchnęła. Dorota Faber pokręciła głową.

– Gdy cię tu przywieźli, nie miałeś rzeczy. Nie miałeś nawet butów. Ciebie potraktowali miłosiernie, ale na twój dobytek miłosierdzia nie rozciągnęli. Obrali cię do cna. Reynevan poczuł ogarniającą go falę gorąca. Nim jednak zdążył zakląć i zgrzytnąć zębami, wróciła pamięć. A z nią ulga. Bezcenna szkatułka została przy Szarleju. Cierpiącego na biegunkę Reynevan leczył magicznie, używając amuletów czarodzieja Telesmy. Jadąc z Puchałą na wypad, zostawił szkatułkę przy chorym. Ulga była bardzo krótkotrwała. Amulety, choć zapewne ocalały, były wraz z Szarlejem i całym Taborem w drodze do Czech, chwilowo poza zasięgiem. A sytuacja żądała, by sięgnąć. Jątrząca się rana wymagała magii. Pozostawiona tradycyjnym metodom groziła utratą ręki aż po staw barkowy. W najlepszym razie. W najgorszym – utratą życia. – W Oławie… – stęknął, chwytając nierządnicę za rękę. – W Oławie jest apteka. Aptekarz z pewnością ma sekretną pracownię alchemiczną… Tylko dla wtajemniczonych… Dla ludzi z magicznej konfraterni… Potrzebuję magicznych leków. Dla Samsona… Dla niego muszę mieć lek o nazwie dodecatheon. Dla mnie, na moje ramię, potrzebne jest unguentum achilleum… – Aptekarz… – Dorota odwróciła głowę. – Aptekarz nie sprzeda nam nic. Nawet za próg nie wpuści. Cała Oława wie, kogo tu leczymy. Szpital jest pod książęcą strażą i ochroną. Ale mieszkańcy was nienawidzą. Nie pomogą. Chodzić szkoda… I strach na ulicy… – Ja pójdę – powiedziała Elencza Stietencron. – Pójdę do apteki. Poproszę… – Powiesz hasło: Yisita Inferiora Terrae. Aptekarz zrozumie… Yisita Inferiora Terrae… Zapamiętasz? – Zapamiętam.

Reynevan z wielkim wysiłkiem zdołał skoncentrować na niej rozpływający się w gorączce wzrok. Ponownie wydało mu się, że otacza ją poświata. Nimb. Aureola. – Medykamenty… – czuł, że traci przytomność. – Nazwy… Dodecatheon… I unguentum achilleum… Nie zapomnisz? – Nie zapomnę – odwróciła głowę. – Nie mogę. Bóg mnie chyba pokarał niemożnością zapominania. Był zbyt chory, by zauważyć, jak gorzko to zabrzmiało.

– Doroto?

– Tak, Reinmarze?

Перейти на страницу:
Нет соединения с сервером, попробуйте зайти чуть позже