Читаем Trylogia o Reynevanie – II Bo?y Bojownicy полностью

Sterty inkunabułów leżały po prostu wszędzie, nie można było kroku zrobić, by nie potknąć się o coś takiego jak Summarium philosophicum Nicolasa Flamela, Kitab alMansuri Razesa, De expositione specierum Morienusa czy De imagine mundi Gerwazego z Tilbury. Przy każdym nieuważnym kroku boleśnie ranił kostkę okuty róg oprawy dzieła tej miary co Semita recta Alberta Wielkiego Perspectwa Witelona czy Illustria miracula Cezarego z Heisterbachu. Starczyło niebacznie potrącić regał, a na głowę spadała w tumanie kurzu Philosophia de arte occulta Artefiusza, De universo Wilhelma z Owernii lub Opus de natura rerum Tomasza z Cantimprs. W całym tym bajzlu można było niechcący wpaść na coś lub przypadkiem dotknąć czegoś, czego nie zalecało się dotykać bez zachowania nadzwyczajnej ostrożności Zdarzało się bowiem, że grymuary, traktaty o magii i spisy zaklęć rzucały czary same i samoistnie – wystarczyło niebacznie ruszyć, stuknąć, puknąć – i nieszczęście gotowe. Szczególnie niebezpieczny był pod tym względem Grand Grimoire, wielce groźnymi potrafiły okazać się też Aldaraia i Lemegeton. Już za drugą wizytą "Pod Archaniołem" Reynevan miał pecha strącić z zawalonego księgami i zwojami stołu grube tomiszcze, którym był ni mniej, ni więcej Liber de Nyarlathotep. W tej samej chwili, gdy starożytny i lepki od tłustego kurzu inkunabuł rymnął o podłogę, ściany zadrżały i eksplodowały cztery z sześciu stojących na szafie słojów z homunkulusami. Jeden homunkulus zamienił się w bezpiórego ptaka, drugi w coś w rodzaju ośmiornicy, trzeci w szkarłatnego i agresywnego skorpiona, a czwarty w zminiaturyzowanego papieża w szatach pontyfikalnych. Zanim ktokolwiek zdołał cokolwiek przedsięwziąć, wszystkie cztery rozpłynęły się w zieloną i obrzydliwie cuchnącą maź, przy czym karłowaty papież zdążył jeszcze wyskrzeczeć: JBeati immaculati, Cthulhu fhtagn!" Było od cholery sprzątania. Incydent większość archanielskich czarodziejów rozbawił, kilku jednak poczuciem humoru nie grzeszyło i Reynevan nie zyskał, mówiąc oględnie, zanadto w ich oczach. Ale tylko jeden z magików długo jeszcze po zdarzeniu patrzył na niego wilkiem i mocno dawał mu odczuć, czym jest antypatia. Tym ostatnim był, jak łatwo się domyślić, bibliotekarz i opiekun księgozbioru. – Witaj, Szczepanie.

Szczepan z Drahotusz, opiekun księgozbioru, uniósł głowę znad bogato iluminowanych stronic Archidoxo magicum Apoloniusza z Tiany. – Witaj, Reynevan – uśmiechnął się. – Miło cię znowu widzieć. Dawnoś nie zachodził. Kosztowało Reynevana sporo zabiegów, by po bibliotecznej gafie uzdrowić stosunki ze Szczepanem z Drahotusz. Ale dokonał tego, i to z efektem przewyższającym oczekiwania. – To zaś – bibliotekarz podrapał się w nos palcami brudnymi od kurzu – snadnie pan Szarlej, o którym tyle słyszałem? Powitać, powitać. Pochodzący ze starej morawskiej szlachty Szczepan z Drahotusz był zakonnikiem, augustianinem i – oczywiście – czarnoksiężnikiem. Z magami kongregacji "Archanioła" znał się z dawien dawna, z uniwersytetu, ale na stałe przeniósł się do aptecznej kryjówki w roku 1420, po tym, jak jego hradczański klasztor uległ splądrowaniu i spaleniu. W odróżnieniu od reszty magików, apteki a raczej biblioteki – nie opuszczał prawie nigdy, na mieście nie bywał. Był chodzącym bibliotecznym katalogiem, wiedział o każdej księdze i każdą potrafił szybko zlokalizować – w warunkach panującego w pomieszczeniu chaosu była to umiejętność po prostu nieoszacowana. Reynevan bardzo sobie chwalił przyjaźń z Morawianinem i spędzał w bibliotece długie godziny. Zainteresowany był ziołolecznictwem i farmaceutyką, a księgozbiór "Archanioła" był pod tym względem prawdziwą kopalnią wiedzy. Oprócz zielników, lekospisów i farmakopej klasycznych i znanych, jak te Dioskuridesa, Strabona, Avicenny, Hildegardy z Bingen czy Mikołaja Przełożonego, biblioteka kryła prawdziwe skarby. Była tam Kitab Sirr alAsar Gebera, była Sefer HaMirkahot Szabbetaia Donnolo, były nieznane dzieła Majmonidesa, Haliego, Apulejusza, Herrady z Landsbergu – jak też i inne antidotaria, dispensatoria i ricettaria, jakich Reynevan nigdy dotąd nie widział i o jakich nigdy nie słyszał. I wątpił, by o nich słyszano na uniwersytetach. – Dobra – Szczepan z Drahotusz zamknął księgę i wstał. – Idziemy do dolnej izby. Trafimy bodaj w sam czas, bo pewnie niedługo będzie koniec. Swoją drogą dość to ekstrawaganckie, zaczynać konjurację nie o północy, jak każdy normalny i szanujący się czarodziej, lecz o pierwszej godzinie dnia, ale cóż… Nie mnie krytykować poczynania kogoś takiego jak ualde uenerandus et eximius Wincenty Reffin Axleben z Salzburga, żyjąca legenda, chodząca sława i mistrz nad mistrze. Ha, jestem prawdziwie ciekaw, jak mistrzowi nad mistrze powiedzie się z Samsonem… – Przybył wczoraj?

Перейти на страницу:
Нет соединения с сервером, попробуйте зайти чуть позже