– Mimo atawistycznej, instynktownej grozy i odrazy, jaką widok węża budzi w człowieku, jego wizerunek od praczasów związany jest z medycyną, jest atrybutem uzdrawiaczy. Jad żmii to zabójcza trucizna, ale o niezwykłych właściwościach regenerujących; to dzięki jej jadowi, uważano, skóra żmii odradza się co jakiś czas. Wąż jest symbolem regeneracji i odrodzenia.
– W Kabale wąż pnie się po Drzewie Życia, zdolny dotykać wszystkich sefirotów jednocześnie. Gnostycy, czerpiąc zresztą od alchemików, zwrócili uwagę na dość częste w ikonografii przedstawienie węża, a właściwie dwóch węży, splecionych i obróconych ku sobie głowami, jak na kaduceuszu Merkurego, będącego wszak bóstwem obojnaczym. I uczynili z węża symbol równowagi sił Dobra i Zła. Manichejska dychotomia, jednym słowem. Wąż to jednocześnie przyjazny i dobry Agathodajmon, opiekun zbóż i winnic, i zarazem zły Kakodajmon, wróg rodzaju ludzkiego. To dobry Ormuzd i zły Aryman. To Horus i Set… Pozwolisz, że cię o coś spytam?
– Ty mnie? A o co niby?
– Od jak dawna nie byłeś z kobietą? Od cywila, prawda?
– Nieprawda. Ale to nie twój interes. Trzymaj się tematu.
– Ależ trzymam się. Całkiem mocno. Staram się dociec podtekstu twojej fascynacji połozem i zastanawiam, co tu bardziej pasuje:
– Nie odstawiaj Freuda, Stanisławski. Nie szukaj klucza. Odpowiedz na pytanie. Czy żmija może zahipnotyzować?
– Ambrose Bierce, „Człowiek i wąż”. Czytałeś?
– Nie.
– Żałuj. Gdybyś czytał, nie pytałbyś mnie o węża i jego zdolności hipnotyczne. Znałbyś odpowiedź. Literacką, ale jakże prawdziwą, podkreślającą siłę autosugestii. To nie wąż, mój drogi. Nie ma węża. Jest autosugestia.
– Jasne. Autosugestia. I literatura. Ty kto jesteś, literaturoznawca? Czy przyrodnik? Do tego niegdysiejszy?
– Jako niegdysiejszy przyrodnik – Łomonosow nie przejął się drwiną – mogę ci odpowiedzieć tylko w jeden sposób: nauka nie potwierdza żadnych zdolności hipnotycznych u węży. To legenda, u źródła której legł zarówno mit o Meduzie, jak i zapewne zaobserwowany fakt zamierania ofiary węża w bezruchu. A to nie żadna hipnoza, lecz mechanizm obronny. Zagrożone zwierzę nieruchomieje, bo instynkt uczy je, że drapieżnik reaguje na ruch, atakuje poruszające się obiekty. W przypadku węża instynkt zresztą ofiarę zawodzi, bo u węży narząd Jacobsona…
– Dziękuję. Wystarczy.
– Ja otóż myślę…
– Wystarczy, powiedziałem.
Żmija leżała na płaskim głazie, dokładnie tam, gdzie się jej spodziewał. Na jego widok uniosła głowę. Wyglądało to tak, jak gdyby czekała na niego. By go powitać, jak tylko wkroczy do jaru. I teraz witała go, wpatrzona weń swym złotym zamarłym spojrzeniem.
Ostrożnie położył AKS na żwirze. Podszedł. Uklęknął. Spojrzał żmii prosto w oczy, czyniąc to bez lęku, chętnie wręcz. Wiedział, czego oczekiwać, co go spotka, wiedział to, zanim jeszcze zatętniło mu w uszach, zanim rozbrzmiał w nich szum i brzęczenie tysiąca pszczół. Zanim w oczach, zmroczonych na moment, rozbłysły fajerwerki wizji, zanim zaskrzyły się miriadem kalejdoskopowych, bezładnych migawek.
Wiedział, co go czeka. I nie lękał się.
Bo czyż hipnotyczne majaki, złudy i widziadła mogły przestraszyć radzieckiego chorążego? I to takiego, do którego już od ósmego roku życia przemawiały ożywające ilustracje z książek? Który już jako dziewięciolatek przeczuwał i przewidywał? Wieszczył? Prorokował i wyprorokowywał zdarzenia? Różne zdarzenia? Od zabawnych i trywialnych po brzemienne w skutki i tragiczne?
Paweł Lewart pamiętał dzień i chwilę swej pierwszej prekognicyjnej wizji. Był w pełni świadom, że nigdy, do końca życia, nie zapomni ani dnia, ani chwili tego zdarzenia. Ani towarzyszących mu okoliczności.
Przeglądał książkę, którą dostał w prezencie na ósme urodziny. Książka była duża; by dać sobie radę z jej stronami, musiał siedzieć na podłodze. Uwielbiał tę książkę, mógł godzinami oglądać ilustracje, przedstawiające kadetów, malców niewiele starszych od niego, w eleganckich paradnych mundurach wyglądających jak prawdziwi mali oficerowie. Zwłaszcza na jeden obrazek mógł patrzeć bez końca. Przedstawiał trębacza, grającego sygnał do apelu. Narysowany był tak pięknie, że niemal słyszało się trąbkę. W rzeczywistości mały Pasza kilka razy słyszał tę trąbkę, ale myślał, że to z ulicy.