szepcząc mu prosto do ucha:
- A teraz, Harry, zabawimy się na osobności...
I w tej samej chwili Harry poczuł silne szarpnięcie w okolicach pępka. I cały świat
zniknął.
*
Uderzenie w ziemię przypominało upadek z dużej wysokości. Kolana Harry'ego
ugięły się i gdyby nie żelazny uścisk palców Voldemorta w jego włosach, z
pewnością upadłby na ziemię. Zanim jednak ustało oszołomienie, poczuł, że
lodowata dłoń puszcza go, a wbijająca mu się w szyję różdżka, znika.
Zamrugał kilka razy, próbując zapanować nad wirującym wokół światem i skupił
spojrzenie na przypatrującym mu się z upiornym uśmiechem Voldemorcie.
Ale w tej samej chwili jego wzrok przyciągnęło coś zupełnie innego. Coś, co
poruszało się na granicy widzenia. Cień? Zjawa?
Harry podniósł powoli głowę. I zamarł.
Dementorzy.
Było ich... nie potrafił nawet określić, ilu.
Unosili się w powietrzu wokół nich, tworząc niemożliwą do przebycia ścianę. Słyszał
ich świszczące oddechy, widział falujące kaptury, czuł, czuł...
Gwałtownie wyszarpnął z kieszeni różdżkę, kierując ją w górę i mając wrażenie, że
jego ciało kostnieje z zimna. I czegoś, co ich obecność wyrywała z niego, a czego nie
chciał okazać. Nie przed Voldemortem. Jakby nawet pomimo odległości, ich pokryte
liszajami, oślizgłe szpony dosięgały go i owijały się wokół jego serca, zaciskając się
na nim i zwalniając jego bicie.
- Widzę, że zauważyłeś naszych gości - odezwał się leniwie Voldemort. - Mam
nadzieję, że ich obecność nie będzie ci przeszkadzała. Stanowią niewielkie
zabezpieczenie, gdyby ktoś próbował nam przeszkodzić. A tego byśmy nie chcieli,
prawda?
Harry z największym trudem oderwał od nich wzrok i spojrzał na stojącego przed nim
Voldemorta. Było tak zimno, że jego palce niemal skostniały. Cienka koszula nie
stanowiła żadnej ochrony i zimno kąsało jego ciało, wgryzając się coraz głębiej i
głębiej i sprawiając, że drżał mimowolnie od środka, nie potrafiąc nad tym
zapanować. Mroźne powietrze zamieniało wypływające z jego ust powietrze w parę,
która unosiła się w górę i osiadała mu na okularach.
Zobaczył, jak Voldemort unosi różdżkę i wypowiada skomplikowaną inkantację. Nic
się jednak nie wydarzyło, poza powiewem potężnej magi , którą Harry poczuł na
swojej skórze.
Spojrzał na trzymaną przez siebie różdżkę.
Teraz. Teraz ma szansę. Może go zaatakować. Nie będzie czekał na ruch
Voldemorta, bo to sprawia jedynie, że czuje się tak... tak... bezbronny.
- Expelliarmus!
Czerwony promień zaklęcia świsnął w powietrzu i rozpadł się tuż przed
Voldemortem, który rozbił je bez najmniejszego wysiłku.
Harry poczuł na sobie spojrzenie czerwonych oczu i ujrzał rozciągające się w
uśmiechu usta.
- Musimy zachować pozory, prawda? - zapytał z rozbawieniem. - Nie mam nic
przeciwko. Poudawajmy przez chwilę, że to pojedynek. No dalej. Rzuć we mnie
zaklęciem. Pokaż mi swoją moc.
Harry skrzywił się, kiedy Voldemort wybuchnął iskrzącym, kłującym śmiechem.
Nie pozwoli mu...!
- Depulso! - wykrzyknął. Voldemort niedbale machnął swoją różdżką i niemal w tej
samej chwili Harry poczuł na ramieniu bolesne chlaśnięcie.
Z oszołomieniem spojrzał na swoją rękę. Zaklęcie Voldemorta rozcięło jego koszulę i
skórę pod nią.
Jak... jak to zrobił? Jak zdołał jednocześnie odbić jego atak i cisnąć w niego
kontrzaklęciem?
Zanim jednak zdążył pomyśleć o rzuceniu kolejnego zaklęcia, Voldemort ponownie
machnął różdżką i Harry poczuł, jak skóra na jego drugiej ręce także pęka.
Syknął z bólu i złapał się za ramię.
- Za długo się zastanawiasz, Harry - wysyczał Voldemort, przyglądając mu się
zmrużonymi oczami. - Dumbledore niczego cię nie nauczył?
Harry uniósł różdżkę.
- Reduc...
Kolejne rozcięcie przebiło prawe przedramię i Harry mimowolnie szarpnął ręką,
niemal upuszczając różdżkę. Rany piekły i pulsowały.
- Doprawdy, czyżby Dumbledore aż tak wierzył w twoją potęgę, że nie nauczył cię
nawet, jak się pojedynkować? Musisz być szybszy. Nie pozwolić mi zrobić... tak.
Harry nie widział zaklęcia, ale mimowolnie wyczarował przed sobą tarczę i tym razem
jego skóra pozostała nietknięta.
- No widzisz. Robisz postępy.
Harry zacisnął zęby i ponownie uniósł różdżkę. Czuł, jak spiżowy potwór gniewu
zaczyna pustoszyć jego wnętrze i wyciągać pazury ku wykrzywionej szyderczym
grymasem gadziej twarzy Voldemorta.
Nie może mu pozwolić...! Zmaże ten uśmieszek z jego gęby!
- Aculeatum dolor! - wykrzyknął, jednocześnie rzucając się w bok. Jego zaklęcie
chybiło, ale zaklęcie Voldemorta również.
- To właśnie nazywam inicjatywą! - roześmiał się Voldemort, ciskając w Harry'ego
kolejnym zaklęciem, które chybiło o milimetr, kiedy Harry przetoczył się na bok.
- Spiritus angustiam! - wrzasnął Harry, kiedy tylko odzyskał równowagę, ale
Voldemort odbił jego zaklęcie. Zdołał również odbić następne i następne, nawet jeśli
Harry atakował nieprzerwanie, przywołując w pamięci wszystkie zaklęcia, których
uczył się przez ostatnie dwa tygodnie. Kolory promieni zmieniały się, magia
wybuchała przed Voldemortem, rozpryskując się na boki w różnobarwnych pasmach,
ale on jedynie poruszał lekko nadgarstkiem, niczym dyrygent na wytwornym