koncercie, odbijając każdy czar, każdą klątwę i każde zaklęcie i śmiał się, śmiał się,
śmiał...
I kiedy Harry zaczął już tracić oddech, a jego głowa pulsowała od bezowocnej utraty
mocy, Voldemort zdecydowanym ruchem szarpnął swoją różdżką, wypowiadając
jedno słowo, które zabrzmiało jak trzaśnięcie bicza:
- Wystarczy!
Harry poczuł ból. Jakby coś najeżonego kolcami chłosnęło go w rękę, w której
trzymał różdżkę, rozcinając skórę od nadgarstka aż po łokieć. Różdżka wypadła mu z
dłoni. Złapał się za przedramię, czując pod palcami ciepłą krew i słysząc w uszach
głuche dzwonienie.
Do jego głowy napływały myśli. Szumiały jak potok, ale nie wydawały się pochodzić
od niego. Wdzierały mu się do umysłu, rozchylając go pokrytymi liszajami,
lodowatymi palcami...
Merlinie, jak miał z nim walczyć? Jak miał go pokonać? Po co były mu te godziny
studiowanych zaklęć, skoro żadne z nich nie mogło mu w tej chwili pomóc?
Voldemort był zbyt potężny... Jeżeli Harry do tej pory wychodził cało ze spotkań z
nim, to tylko i wyłącznie dzięki szczęściu i ochronie innych. Teraz nie miał ani
jednego, ani drugiego. Nie mógł go nawet dotknąć. Mógł liczyć tylko na siebie. I na
to, co ukrył za paskiem spodni. Musiał tylko poczekać na odpowiedni moment, aby
wbić mu go prosto w serce. Tylko w ten sposób mógł go osłabić. To była jedyna
szansa. Jedyna.
- Cóż, jeżeli to wszystko, na co cię stać... - odezwał się Voldemort, podchodząc o
krok bliżej. Harry podniósł głowę, spoglądając na niego zaciętym spojrzeniem. Jego
broda drżała z zimna, zęby szczękały, a krople krwi spływały po jego dłoni i opadały
ku ziemi. - ...to teraz ja pokażę ci swoją moc. Crucio!
Harry pamiętał ten ból. Coś takiego trudno jest zapomnieć. Czasami nawiedzał go w
snach, ale był on zaledwie odległym echem tego, co przeżył. A teraz powrócił. I
wydawał się o wiele, wiele gorszy...
Jego blizna eksplodowała i cały świat rozmył się w rozświetlanej błyskawicami
czerwieni. Wszystkie mięśnie jego ciała płonęły, jakby przepływał przez nie prąd,
jakby oślizgłe szpony wbiły mu się w ciało, rozrywając go na kawałki i wyrywając z
niego duszę.
Krzyczał i krzyczał i nie był w stanie przestać, byle to tylko odeszło, zniknęło, byle
przestało boleć. Już, już wystarczy, już koniec, już więcej nie wytrzyma...
Jego głowa raz po raz uderzała w twardą ziemię, a podrzucane drgawkami ciało
miotało się i kiedy pod powiekami zaczęły wykwitać mu biało-czarne plamy, ból nagle
wypuścił go ze swych szponów i do ściśniętych płuc Harry'ego wdarło się lodowate
powietrze.
Zapadła cisza.
A on był w stanie jedynie leżeć i wpatrywać się w niebo, pokryte wiszącymi w
powietrzu, potwornymi cieniami. Każdy oddech bolał. Jakby nadwyrężone mięśnie
nie były w stanie poprawnie funkcjonować, wciąż pamiętając tortury, którym zostały
poddane.
Ale Voldemort nie pozwolił mu na dłuższy odpoczynek. Po dosłownie kilku
sekundach Harry znowu usłyszał wypowiedziane zimno słowo:
- Crucio!
I znów płonął. Miał wrażenie, jakby żywcem wyrywano z niego wnętrzności.
Wrzeszczał i szamotał się, byleby tylko odciągnąć od siebie ten potworny ból. Ale on
wciąż był, jeszcze silniejszy, jeszcze intensywniejszy i nie pozwalał mu zaczerpnąć
tchu. Przez jego ciało przechodziły gwałtowne skurcze. Zamknął oczy, pogrążając się
w agonii i kiedy pomyślał, że oszaleje... ból odpłynął i znów nastała cisza.
Harry haustami łapał powietrze, jego serce łomotało w klatce piersiowej, a pot
spływał mu po plecach. Leżał na ziemi, zupełnie niezdolny do jakiegokolwiek ruchu.
- Spójrz na siebie - powiedział z pogardą Voldemort. - Jesteś tak żałośnie słaby i
zupełnie bezradny. Mogę zrobić z tobą wszystko. Nie jesteś dla mnie żadnym
przeciwnikiem. Może i masz w sobie jakąś ukrytą moc, o której nie wiem, ale jesteś
zbyt głupi, by umieć ją wykorzystać. Jak możesz być dla mnie jakimkolwiek
zagrożeniem? - Po tych słowach Voldemort roześmiał się okrutnie, a dźwięk ten
posłał bolesne echo, które wniknęło w uszy Harry'ego, rozrywając mu głowę od
środka. - Twoja bezwartościowa matka niepotrzebnie oddała za ciebie życie,
ponieważ i tak ci je dzisiaj odbiorę. I nikt cię tym razem nie osłoni własnym ciałem.
- To ty jesteś żałosny - powiedział cicho Harry zachrypniętym, zdartym głosem -
Nigdy nie poznałeś miłości, dlatego jej nie rozumiałeś i nie doceniałeś jej siły.
Uważałeś, że jesteś niezniszczalny. Zlekceważyłeś ją, a to właśnie ona cię pokonała.
To czyni cię słabym, Tom.
- Jak śmiesz tak do mnie mówić?! - ryknął z wściekłością Voldemort. - Dumbledore
zatruł ci umysł tymi bredniami, ale ja cię oświecę - W jego głosie słychać było okrutną
satysfakcję, kiedy podchodził bliżej i zatrzymał się tuż nad Harrym. - Powiem ci
prawdę o tym, co uważałeś za "miłość". To na mój rozkaz Severus zbliżył się do ciebie, to na mój rozkaz cię dotykał, to na mój rozkaz cię pieprzył i sprawiał, że
dochodziłeś, kwiląc jego imię. Rozebrał cię dla mnie do naga i przywiódł do mnie.
Dzięki niemu poznałem wszystkie twoje słabości. Tak właśnie wygląda twoja miłość.
Do umysłu Harry'ego wdarło się nieproszone wspomnienie.