Until I see the sun
Hold me now
'Til the fear is leaving
I am barely breathing
Crying out
These tired wings are falling
I need you to catch me*
Twarz Severusa zmieniła się w kredowobiałą maskę przerażenia, kiedy osłupiały ze
zgrozy, wpatrywał się w gęstą chmurę Dementorów, którzy niczym zwabione krwią
rekiny, otoczyły dwie przyciśnięte do siebie sylwetki. Widok przypominał stado hien,
walczących o padlinę i próbujących jednocześnie wyszarpnąć dla siebie jak
największy kawałek mięsa. Ich przegniłe usta otwierały się, wchłaniając niekończący
się strumień pożywienia, jakby instynkt kazał im wyssać wszystko, aż do ostatniej
kropli, ponieważ na kolejną taką ucztę mogłyby czekać i kilkaset lat. Ich głód był
wiecznie nienasycony. Rozrywały duszę na kawałki, dopóki nie pozostało nic, poza
opuszczona skorupą ciała. A tutaj były ich setki. I każdy z nich pragnął nakarmić się
do syta.
Bariera utrzymująca Severusa w tym samym miejscu zadrżała nagle i rozsypała się,
pozbawiając go oparcia. Mężczyzna upadł na kolana i ręce, ale niemal natychmiast
poderwał głowę i wypełnionymi lękiem oczami dostrzegł osuwające się na ziemię
dwa ciała.
Zerwał się do biegu, przyciskając rękę do wijącego się po skórze, blednącego
Mrocznego Znaku. Ból był równie silny, jak w momencie, w którym znak powstawał,
jakby wypalano mu go rozżarzonym żelazem.
Wiedział, co to oznacza.
Ale to nie było teraz ważne. Nic nie było.
Zatrzymał się gwałtownie, wbijając pociemniałe od gęstych emocji spojrzenie w dwie
leżące na ziemi sylwetki, przysłonięte otaczającą je, gęstą chmurą pożywiających się
Dementorów i wyciągnął różdżkę, którą zabrał Malfoyowi. Jego dłoń drżała
niekontrolowanie, ale oczy pozostały nieporuszone, skupione tak silnie, iż
przypominały dwa, wypalone w temperaturze kilku tysięcy stopni, twarde niczym
diament węgle. Wypełnione wciąż tlącym się w ich wnętrzu, niegasnącym blaskiem:
na ułamek sekundy pojawiła się w nich spocona, promieniująca spełnieniem twarz o
zielonych, pełnych uwielbienia oczach, wypowiadająca dwa słowa... słowa, których
zawsze się obawiał, ale kiedy w końcu je usłyszał...
- Expecto Patronum!
Rozbłysk był tak silny, że Severus musiał przysłonić oczy drugą ręką. Lecz kiedy
tylko ją opuścił, ujrzał jak blask wylewający się z jego różdżki formuje się w...
złocistego lwa. Promieniującego tak wielką mocą, iż zanim jeszcze zbliżył się do
hordy Dementorów, część z nich pierzchła, wydając z siebie skrzeczące, donośne
dźwięki. Patronus wpadł pomiędzy stworzenia, rozpędzając je na boki, ale było ich
zbyt wiele, aby sam jeden był w stanie przepędzić je wszystkie. Położył się więc obok
drobnego, leżącego bez ruchu ciała, osłaniając je przed krążącymi wokół
Dementorami i rycząc na nich wściekle.
Ściskająca różdżkę dłoń Severusa zaczęła drżeć jeszcze bardziej, kiedy usiłował
postrzępioną resztką swojej mocy utrzymać Patronusa. Po jego wykrzywionej
wysiłkiem twarzy spływał pot, kiedy szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w
nieruchomą sylwetkę, jakby wyczekiwał jakiegokolwiek gestu, drobnego poruszenia
dłonią, czegokolwiek, co dałoby mu nadzieję, że wciąż żyje, że nie zdążyli odebrać
mu duszy, że nie zgasili jego światła, pogrążając go w nieprzeniknionych
ciemnościach już na zawsze.
Blask zaczął przygasać pod naporem mroku emanującego od krążących w górze,
rozwścieczonych Dementorów. Severus osunął się na kolana, obiema dłońmi łapiąc
swoją różdżkę, by za wszelką cenę utrzymać ochronę i wtedy dostrzegł słaby blask,
wypływający z różdżek, które wciąż znajdowały się w leżącej nieruchomo na
zamarzniętej ziemi dłoni Harry'ego. Blask, który wijąc się i pełznąc po ziemi, zaczął
formować się w... srebrzystobiałego węża.
Severus z oszołomieniem przyglądał się, jak wąż owija się wokół leżącego na ziemi
lwa, oplatając go całym sobą, jakby pragnął ochronić go przed napierającą zewsząd
ciemnością i w tej samej chwili przestał widzieć cokolwiek, ponieważ przestrzeń
wypełniła się oślepiającą powodzią ciepłego światła, która płynęła od złączonych w
uścisku Patronusów i gorącymi falami rozchodziła się na wszystkie strony,
przepędzając unoszący się w powietrzu mrok. Severus słyszał oddalające się strzępy
wydawanych przez Dementorów skrzeczących odgłosów.
Nastała cisza.
Blask przygasł i splecione ze sobą Patronusy zaczęły się powoli rozwiewać.
Severus podniósł się z ziemi i podszedł do leżących na ziemi sylwetek. Krótkim
spojrzeniem omiótł ciało leżącego obok Voldemorta. Jego czerwone oczy powlekły
się czernią i wpatrywały się w pustkę. Przypominały rozbity fragment wazy, przez
który można zajrzeć do środka i przekonać się, że to, co wcześniej ją wypełniało,
całkowicie zniknęło. Była pusta. Jego dusza została rozerwana na setki maleńkich
kawałków, a wraz z nią zniknęła także jego moc.
Czarny Pan został pokonany.
Severus oderwał spojrzenie od zapadającej się powoli, gadziej twarzy i przeniósł je
na drobną sylwetkę, leżącą u jego stóp niczym zniszczona zabawka, potargana i
ubrudzona, z rozrzuconymi bezwładnie kończynami. W jego dłoni wciąż tkwiły dwie
różdżki. Po przykrytym czarnymi kosmykami czole spływała kropla krwi. Jego okulary