A kto mnie dziś zapewni, że kapłaństwo nie dąży do obalenia tronu, jak to powiedział Hiram?… Wszakże ojciec ostrzegł mnie, że Fenicjanie są najprawdomówniejsi, gdy mają w tym interes. I z pewnością, że mają interes, ażeby nie być wypędzonymi z Egiptu i nie dostać się pod władzę Asyrii… Asyria, stado wściekłych lwów!.. Kędy oni przejdą, nic nie zostanie oprócz zwalisk i trupów, jak po pożarze!..
Nagle Ramzes podniósł głowę: z daleka doleciał go odgłos fletów i rogów.
— Co to znaczy? — zapytał Tutmozisa.
— Wielka nowina!.. — odparł dworak z uśmiechem. — Azjaci witają znakomitego pielgrzyma, aż z Babilonu…
— Z Babilonu?… Kto on?…
— Nazywa się Sargon…
— Sargon?… — przerwał książę. — Sargon!.. aha! cha!.. — zaczął się śmiać. — Czymże on jest?…
— Ma być wielkim dostojnikiem na dworze króla Assara. Prowadzi ze sobą dziesięć słoni, stada najpiękniejszych rumaków pustynnych, tłumy niewolników i sług.
— A po co on tu przyjeżdża?
— Pokłonić się cudownej bogini Astoreth, którą czci cała Azja — odparł Tutmozis.
— Cha!.. cha!.. cha!.. — śmiał się książę przypomniawszy sobie zapowiedź Hirama o przyjeździe asyryjskiego posła. — Sargon… cha!.. cha!.. Sargon, powinowaty króla Assara, zrobił się nagle tak pobożnym, że na całe miesiące puszcza się w niewygodną podróż, byle uczcić boginią Astoreth w Pi-Bast… Ależ w Niniwie znalazłby większych bogów i uczeńszych kapłanów… Cha!.. cha! cha!
Tutmozis ze zdumieniem patrzył na księcia.
— Co tobie, Ramzesie?…
— Oto cud! — mówił książę — jakiego chyba nie zapisały kronikí żadnej świątyni… Tylko pomyśl, Tutmozisie… W chwili gdy najbardziej zastanawiasz się nad pytaniem: w jaki sposób złapać złodzieja, który cię wciąż okrada? — w takiej chwili — ów złodziej znowu pakuje ręce do twojej skrzyni, w twoich oczach, przy tysiącu świadków… Cha! cha! cha!.. Sargon — pobożny pielgrzym!..
— Nic nie rozumiem… — szeptał zakłopotany Tutmozis.
— I nie potrzebujesz rozumieć — odparł namiestnik. — Zapamiętaj tylko, że Sargon przyjechał tu na pobożne praktyki do świętej Astoreth…
— Zdaje mi się, że wszystko, o czym mówisz — rzekł zniżając głos Tutmozis — że wszystko to są rzeczy bardzo niebezpieczne…
— Toteż nie wspominaj o nich nikomu.
— Że ja nie wspomnę, tego chyba jesteś pewny, ale czy ty, książę, sam się nie zdradzisz…
Jesteś prędki jak błyskawica….
Następca położył mu rękę na ramieniu.
— Bądź spokojny — rzekł patrząc mu w oczy. — Obyście mi tylko dochowali wierności, wy, szlachta i wojsko, a zobaczycie dziwne wypadki i… skończą się dla was ciężkie czasy!..
— Wiesz, że zginiemy na twój rozkaz — odparł Tutmozis kładąc rękę na piersiach. Na jego obliczu była tak niezwykła powaga, iż książę zrozumiał, wreszcie nie po raz pierwszy, że w tym rozhukanym elegancie kryje się dzielny mąż, na którego mieczu i rozumie można polegać.
Od tej pory książę nigdy już nie prowadził z Tutmozisem tak dziwnej rozmowy. Ale wierny przyjaciel i sługa odgadł, że poza przyjazdem Sargona kryją się jakieś wielkie interesa państwowe, samowolnie rozstrzygane przez kapłanów.
Zresztą od pewnego czasu cała egipska arystokracja, nomarchowie, wyżsi urzędnicy i dowódcy, bardzo cicho, ale to bardzo cicho, szeptali między sobą, że nadchodzą ważne wypadki. Fenicjanie bowiem pod przysięgą dochowania tajemnicy opowiadali im o jakowychś traktatach z Asyrią, przy których Fenicja zginie, a Egipt okryje się hańbą i bodaj że kiedyś stanie się lennikiem Asyrii.
Wzburzenie między arystokracją było ogromne, lecz nikt się nie zdradził. Owszem, zarówno na dworze następcy, jak i u nomarchów Dolnego Egiptu, bawiono się doskonale. Można było sądzić, że wraz z gorącem spadło na nich szaleństwo nie tylko zabaw, ale rozpusty.
Nie było dnia bez igrzysk, uczt i triumfalnych pochodów, nie było nocy bez iluminacji i wrzasków. Nie tylko w Pi-Bast, ale w każdym mieście wytworzyła się moda przebiegania ulic z pochodniami, muzyką, a nade wszystko z pełnymi dzbanami. Wpadano do domów i wyciągano śpiących mieszkańców na pijatykę, a że Egipcjanie mieli duży pociąg do hulanek, więc bawił się, kto żył.
Przez czas pobytu Ramzesa w świątyni Hator Fenicjanie zdjęci jakimś panicznym strachem spędzali dnie na modlitwach i wszystkim odmawiali kredytu. Lecz po rozmowie Hirama z namiestnikiem pobożność i ostrożność nagle opuściła Fenicjan i zaczęli panom egipskim hojniej udzielać pożyczek aniżeli kiedykolwiek.
Takiej obfitości złota i towarów, jaka zapanowała w Dolnym Egipcie, a nade wszystko tak małych procentów, nie pamiętali najstarsi ludzie.
Surowy i mądry stan kapłański zwrócił uwagę na szaleństwa najwyższych klas społecznych. Lecz omylili się w ocenianiu jego źródeł, a święty Mentezufis, który co kilka dni wysyłał raport do Herhora, wciąż donosił mu, że następca, znudzony praktykami religijnymi w świątyni Hator, bawi się teraz bez pamięci, a wraz z nim cała arystokracja.
Dostojny minister nawet nie odpowiadał na te wzmianki, co dowodziło, że hulatykę księcia uważa za rzecz naturalną, a może nawet pożyteczną.