— I muszę tak robić, dopóki dziewczyna nabrawszy rozumu nie przeprowadzi się do mego domu. Ale nie bójcie się, chodzę z mieczem i gdyby mi kto zastąpił drogę…
— Przez tę jednak Fenicjankę nabrałeś, wasza dostojność, wstrętu do pełnomocnika asyryjskiego króla.
— Wcale nie przez nią, tylko że Sargon śmierdzi łojem… Wreszcie do czego to prowadzi?…
Wy, święci ojcowie, nie jesteście dozorcami moich kobiet; sądzę, że dostojny Sargon nie powierzył wam swoich, więc — czego chcecie?…
Mefres tak zmięszał się, że aż na wygolonym czole zapłonął mu rumieniec.
— Rzekłeś, wasza dostojność, prawdę — odparł — że nie do nas należą wasze miłostki i sposoby, jakich do tego używacie. Ale… jest rzecz gorsza: lud dziwi się, że chytry Hiram tak łatwo pożyczył wam sto talentów, nawet bez zastawu…
Księciu drgnęły usta, lecz znowu rzekł spokojnie:
— Nie moja wina, że Hiram więcej ufa memu słowu aniżeli egipscy bogacze! On wie, że raczej wyrzekłbym się mojej zbroi po dziadzie, niż nie zapłacił mu tego, com winien. A zdaje się, że i o procent musi być spokojny, gdyż wcale mi o nim nie wspominał.
Nie myślę taić przed wami, święci mężowie, że Fenicjanie mają więcej zręczności od Egipcjan. Nasz bogacz, zanim by mi pożyczył sto talentów, robiłby surowe miny, nastękałby się, wytrzymał mnie z miesiąc, a w końcu wziąłby ogromny zastaw i jeszcze większy procent.
Zaś Fenicjanie, którzy lepiej znają serca książąt, dają nam pieniądze nawet bez sędziego i świadków.
Arcykapłan był tak zirytowany spokojnym szyderstwem Ramzesa, że umilkł i zaciął usta.
Wyręczył go Mentezufis zapytawszy nagle:
— Co byś, wasza dostojność, rzekł, gdybyśmy zawarli z Asyrią traktat oddający jej północną Azję razem z Fenicją?…
Mówiąc tak utkwił oczy w twarz następcy. Ale książę odparł całkiem spokojnie:
— Powiedziałbym, że tylko zdrajcy mogliby namówić faraona do podobnego traktatu.
Obaj kapłani poruszyli się: Mefres podniósł ręce do góry, Mentezufis zacisnął pięści.
— A gdyby wymagało tego bezpieczeństwo państwa?… — nalegał Mentezufis.
— Czego wy ode mnie chcecie?… — wybuchnął książę. — Wtrącacie się do moich długów i kobiet, otaczacie mnie szpiegami, ośmielacie się robić mi wymówki, a teraz jeszcze zadajecie mi jakieś podstępne pytanie. Otóż mówię wam: ja, choćbyście mnie mieli otruć, nie podpisałbym takiego traktatu… Na szczęście, nie zależy to ode mnie, tylko od jego świątobliwości, którego wolę wszyscy musimy spełniać.
— Więc cóż byś zrobił, wasza dostojność, będąc faraonem?…
— To, czego wymagałaby cześć i interes państwa.
— O tym nie wątpię — rzekł Mentezufis. — Ale co wasza dostojność uważasz za interes państwa?… Gdzie mamy szukać wskazówek?…
— A od czegoż jest najwyższa rada?… — zawołał książę, tym razem z udanym gniewem. — Powiadacie, że składa się z samych mędrców… Więc niechby oni wzięli na swoją odpowiedzialność traktat, który ja uważam za hańbę i zgubę Egiptu…
— Skądże wiesz, wasza dostojność — odparł Mentezufis — że właśnie tak nie postąpił wasz boski rodzic?…
— Więc po co wy mnie o to pytacie?… Co to za śledztwo?… Kto wam daje prawo zaglądać w głąb mego serca…
Ramzes udawał tak mocno oburzonego, że aż uspokoili się obaj kapłani.
— Mówisz, książę — odezwał się Mefres — jak przystało na dobrego Egipcjanina. Przecie i nas bolałby podobny traktat, ale bezpieczeństwo państwa niekiedy wymaga chwilowego poddania się okolicznościom…
— Ale co was zmusza do tego?… — wołał książę. — Czy przegraliśmy wielką bitwę, czy już nie mamy wojsk?…
— Wioślarzami okrętu, na którym Egipt płynie przez rzekę wieczności, są bogowie — odparł uroczystym tonem arcykapłan — a sternikiem Najwyższy Pan wszelkiego stworzenia. Nieraz zatrzymują oni albo i skręcają statek, ażeby ominąć niebezpieczne wiry, których my nawet nie dostrzegamy. W takich wypadkach z naszej strony potrzebną jest tylko cierpliwość i posłuszeństwo, za które wcześniej lub później spotyka nas hojna nagroda przewyższająca wszystko, co może wymyślić śmiertelny człowiek.
Po tej uwadze kapłani pożegnali księcia, pełni otuchy, że choć gniewa się na traktat, lecz go nie złamie i zapewni Egiptowi czas potrzebnego mu spokoju. Po ich odejściu Ramzes wezwał do siebie Tutmozisa. A gdy znalazł się sam na sam z ulubieńcem, długo hamowany gniew i żal wybuchnął. Książę rzucił się na kanapę, wił się jak wąż, uderzał pięściami w głowę i płakał.
Wylękniony Tutmozis czekał, aż księcia ominie atak wściekłości. Następnie podał mu wody z winem, okadził go kojącymi wonnościami, wreszcie usiadł przy nim i zapytał o przyczynę niemęskiej rozpaczy.
— Siądź tu — rzekł następca nie podnosząc się. — Czy wiesz, dzisiaj jestem już pewny tego, że nasi kapłani zawarli z Asyrią jakiś haniebny traktat… Bez wojny, nawet bez żadnych żądań z tamtej strony!.. Czy domyślasz się, ile tracimy?…