Читаем Faraon полностью

Drobne te przypadłości wydały jej się tak niepokojącymi, że przestała obawiać się, żeby jej nie zabito, a natomiast ciągle siedziała przed lustrem zapowiedziawszy sługom, że mogą robić, co im się podoba, byle ją zostawili w spokoju. W tych czasach nie myślała ani o Ramzesie, ani o nienawistnej Sarze; cała jej bowiem uwaga była zajęta — plamami na czole, których nienawykłe oko nie mogłoby nawet dostrzec.

„Plama… tak, są plamy… — mówiła do siebie pełna bojaźni. — Dwie… trzy… O Astoreth, przecie w taki sposób nie zechcesz ukarać swej kapłanki!.. Lepsza śmierć… Ale co znowu za głupstwo… Gdy czoło pocieram palcami, plamy robią się czerwieńsze… Widocznie coś mnie pokąsało albo namaściłam się nieczystą oliwą… Umyję się, a do jutra plamy zginą…” Przyszło jutro, ale plamy nie zginęły.

Zawołała służącą.

— Słuchaj — rzekła — spojrzyj na mnie…

Lecz powiedziawszy to usiadła w mniej oświetlonej części pokoju.

— Słuchaj i patrz… — mówiła zduszonym głosem. — Czy… czy na mojej twarzy widzisz jakie plamy?… Tylko… nie zbliżaj się!..

— Nie widzę nic — odparła służąca.

— Ani pod lewym okiem?… ani nad brwiami?… — pytała z wzrastającym rozdrażnieniem Fenicjanka.

— Niech pani raczy łaskawie usiąść boskim obliczem do światła — rzekła służąca.

Naturalne to żądanie do wściekłości doprowadziło Kamę.

— Precz, nędznico!.. — zawołała — i nie pokazuj mi się…

A gdy służąca uciekła, jej pani rzuciła się gorączkowo do swej tualety i otworzywszy parę słoików za pomocą pędzelka umalowała sobie twarz na różowy kolor.

Nad wieczorem, czując wciąż ból w stawach i gorszy od bólu niepokój, kazała wezwać do siebie lekarza. Gdy powiedziano jej, że przyszedł, spojrzała w lustro i — napadł ją nowy atak jakby szaleństwa. Rzuciła lustro na podłogę i zawołała z płaczem, że nie chce lekarza.

W ciągu szóstego Hator cały dzień nie jadła i nie chciała się z nikim widzieć.

Gdy po zachodzie słońca weszła niewolnica ze światłem, Kama położyła się na łóżku owinąwszy głowę szalem. Kazała czym prędzej wynosić się niewolnicy, potem usiadła na fotelu z daleka od kagańca i przepędziła kilka godzin w półsennym odrętwieniu.

„Nie ma żadnych plam — myślała — a jeżeli są, to przecież nie te… To nie trąd…” — Bogowie!.. — krzyknęła rzucając się na ziemię — nie może być, ażebym ja… Bogowie, ratujcie!.. Wrócę do świątyni… odpokutuję całym życiem…

I znowu uspokoiła się, i znowu myślała:

„Nie ma żadnych plam… Od kilku dni trę sobie skórę, więc jest zaczerwieniona… Skądżeby znowu?… Czy kto słyszał, ażeby kapłanka i kobieta następcy tronu mogła zachorować na trąd… O bogowie!.. Tego nigdy nie było, jak świat światem… Tylko rybacy, więźniowie i nędzni Żydzi… O, ta podła Żydówka!.. na nią spuśćcie trąd, moce niebieskie…” W tej chwili w oknie, które było na pierwszym piętrze, mignął jakiś cień. Potem rozległ się szelest i ze dworu na środek pokoju skoczył książę Ramzes.

Kama osłupiała. Nagle schwyciła się za głowę, a w jej oczach odmalował się — strach bezgraniczny.

— Lykon?… — szepnęła chwytając się za głowę. — Lykon, tyś tu?… Zginiesz!.. Ścigają cię…

— Wiem — odparł Grek śmiejąc się szyderczo. — Ścigają mnie wszyscy Fenicjanie i cała policja jego świątobliwości…

Mimo to — dodał — jestem u ciebie i byłem u twego pana…

— Byłeś u księcia?…

— Tak, w jego własnej komnacie… I zostawiłbym sztylet w piersi, gdyby złe duchy nie usunęły go… Widocznie twój kochanek poszedł do innej kobiety, nie do ciebie…

— Czego tu chcesz?… Uciekaj!.. — szeptała Kama.

— Ale z tobą odparł. — Na ulicy czeka wóz, którym dojedziemy do Nilu, a tam moja barka…

— Oszalałeś!.. Ależ miasto i drogi pełne wojska…

— Właśnie dlatego mogłem wejść do pałacu i oboje wymkniemy się najłatwiej — mówił Lykon. — Zbierz wszystkie kosztowności… Wnet wrócę i zabiorę cię…

— Gdzie idziesz?…

— Poszukam twego pana — odparł. — Nie odejdę przecie bez zostawienia mu pamiątki…

— Tyś szalony…

— Milcz!.. — przerwał blady z gniewu. — Jeszcze go chcesz bronić?…

Fenicjanka zadumała się, zacisnęła pięści, a w jej oczach błysnęło złowrogie światło.

— A jeżeli nie znajdziesz go?… — spytała.

— To zabiję paru śpiących jego żołnierzy… podpalę pałac… — Zresztą — czy ja wiem, co zrobię?… Ale bez pamiątki nie odejdę…

Wielkie oczy Fenicjanki miały tak okropny wyraz, że Lykon zdziwił się.

— Co tobie?… — spytał.

— Nic. Słuchaj. Nigdy nie byłeś tak podobny do księcia jak dziś!.. Jeżeli więc chcesz zrobić coś dobrego…

Zbliżyła twarz do jego ucha i zaczęła szeptać.

Grek słuchał zdumiony.

— Kobieto — rzekł — najgorsze duchy mówią przez ciebie… Tak, na niego zwróci się podejrzenie…

— To lepsze aniżeli sztylet — odparła ze śmiechem. — Co?..

— Nigdy nie wpadłbym na taki pomysł!.. A może lepiej oboje?…

— Nie!.. Ona niech żyje… To będzie moja zemsta…

— Cóż za przewrotna dusza!.. — szepnął Lykon. — Ale podobasz mi się… Po królewsku zapłacimy im…

Cofnął się do okna i zniknął. Kama wychyliła się za nim i rozgorączkowana, zapomniawszy o sobie, słuchała.

Może w kwadrans po odejściu Lykona w stronie gaju figowego rozległ się przeraźliwy krzyk kobiecy. Powtórzył się parę razy i ucichł.

Перейти на страницу:

Похожие книги

Вечер и утро
Вечер и утро

997 год от Рождества Христова.Темные века на континенте подходят к концу, однако в Британии на кону стоит само существование английской нации… С Запада нападают воинственные кельты Уэльса. Север снова и снова заливают кровью набеги беспощадных скандинавских викингов. Прав тот, кто силен. Меч и копье стали единственным законом. Каждый выживает как умеет.Таковы времена, в которые довелось жить героям — ищущему свое место под солнцем молодому кораблестроителю-саксу, чья семья была изгнана из дома викингами, знатной норманнской красавице, вместе с мужем готовящейся вступить в смертельно опасную схватку за богатство и власть, и образованному монаху, одержимому идеей превратить свою скромную обитель в один из главных очагов знаний и культуры в Европе.Это их история — масшатабная и захватывающая, жестокая и завораживающая.

Кен Фоллетт

Историческая проза / Прочее / Современная зарубежная литература