Gdy wyprowadzono świadków, a dwaj dostojnicy zostali sami, nomarcha z jękiem rzucił się na podłogę i zapowiedział Mefresowi, że jest ciężko chory i że woli stracić życie aniżeli prowadzić śledztwo. Arcykapłan był bardzo blady i wzruszony, ale odparł, że sprawę zabójstwa trzeba wyświetlić, i rozkazał nomarsze w imieniu faraona, ażeby poszedł z nim do mieszkania Sary.
Do ogrodu następcy było niedaleko, i dwaj dostojnicy niebawem znaleźli się na miejscu zbrodni.
Wszedłszy do pokoju na piętrze zobaczyli Sarę klęczącą przy kołysce w takiej postawie, jakby karmiła niemowlę. Na ścianie i na podłodze czerwieniły się krwawe plamy.
Nomarcha osłabł tak, że musiał usiąść, ale Mefres był spokojny. Zbliżył się do Sary, dotknął jej ramienia i rzekł:
— Pani, przychodzimy tu w imieniu jego świątobliwości.
Sara nagle zerwała się na równe nogi, a zobaczywszy Mefresa zawołała strasznym głosem: — Przekleństwo wam!.. Chcieliście mieć żydowskiego króla, a oto król… O, czemużem, nieszczęsna, usłuchała waszych rad zdradzieckich…
Zatoczyła się i znowu przypadła do kołyski jęcząc:
— Mój synek… mój mały Seti!.. Taki był piękny, taki mądry… Dopiero co wyciągał do mnie rączki… Jehowo!.. — krzyknęła — oddaj mi go, wszakże to w twojej mocy… Bogowie egipscy, Ozirisie… Horusie… Izydo… Izydo, przecie ty sama byłaś matką… Nie może być, ażeby w niebiosach nikt nie wysłuchał mojej prośby… Takie malutkie dziecko… hiena ulitowałaby się nad nim…
Arcykapłan ujął ją pod ramiona i postawił na nogach. Pokój zapełniła policja i służba.
— Saro — rzekł arcykapłan — w imieniu jego świątobliwości pana Egiptu wzywam cię i rozkazuję, ażebyś odpowiedziała: kto zamordował twego syna?
Patrzyła przed siebie jak obłąkana i tarła czoło. Nomarcha podał jej wody z winem, a jedna z obecnych kobiet skropiła ją octem.
— W imieniu jego świątobliwości — powtórzył Mefres — rozkazuję ci, Saro, ażebyś powiedziała nazwisko zabójcy.
Obecni zaczęli się cofać ku drzwiom, nomarcha rozpaczliwym ruchem zasłonił sobie uszy.
— Kto zabił?… — rzekła Sara zduszonym głosem, topiąc wzrok w twarzy Mefresa. — Kto zabił, pytasz?… Znam ja was — kapłani!.. Znam waszą sprawiedliwość…
— Więc kto?… — nalegał Mefres.
— Ja!.. — krzyknęła nieludzkim głosem Sara. — Ja zabiłam moje dziecko za to, że zrobiliście je Żydem…
— To fałsz! — syknął arcykapłan.
— Ja… ja!.. — powtarzała Sara. — Hej, ludzie, którzy mnie widzicie i słyszycie — zwróciła się do świadków — wiedzcie o tym, że ja zabiłam… ja… ja… ja!.. — krzyczała bijąc się w piersi.
Na tak wyraźne oskarżenie samej siebie nomarcha oprzytomniał i ze współczuciem patrzył na Sarę; kobiety szlochały, odźwierny ocierał łzy. Tylko święty Mefres zaciskał sine usta.
Wreszcie rzekł dobitnym głosem, patrząc na urzędników policyjnych:
— Słudzy jego świątobliwości, oddaję wam tę kobietę, którą macie odprowadzić do gmachu sądowego…
— Ale mój syn ze mną!.. — wtrąciła Sara rzucając się do kołyski.
— Z tobą… z tobą, biedna kobieto — rzekł nomarcha i zasłonił twarz.
Dostojnicy wyszli z komnaty. Oficer policyjny kazał przynieść lektykę, i z oznakami najwyższego szacunku sprowadził na dół Sarę. Nieszczęśliwa wzięła z kołyski krwią poplamione zawiniątko i bez oporu siadła do lektyki.
Cała służba poszła za nią do gmachu sądowego.
Gdy Mefres z nomarchą wracali do siebie przez ogród, naczelnik prowincji odezwał się wzruszony:
— Żal mi tej kobiety!..
— Słusznie będzie ukarana… za kłamstwo — odparł arcykapłan.
— Wasza dostojność myślisz…
— Jestem pewny, że bogowie znajdą i osądzą prawdziwego mordercę…
Przy furcie ogrodowej zabiegł im drogę rządca pałacu Kamy wołając:
— Nie ma Fenicjanki!.. Zniknęła tej nocy…
— Nowe nieszczęście… — szepnął nomarcha.
— Nie lękaj się — rzekł Mefres — pojechała za księciem…
Z tych odzywań się dostojny nomarcha poznał, że Mefres nienawidzi księcia, i — serce w nim zamarło. Jeżeli bowiem dowiodą Ramzesowi, że zabił własnego syna, następca nigdy nie wstąpi na tron ojcowski, a twarde jarzmo kapłańskie jeszcze mocniej zacięży nad Egiptem.
Smutek dostojnika powiększył się, gdy mu powiedziano wieczorem, że dwaj lekarze ze świątyni Hator obejrzawszy trup dziecięcia wyrazili przekonanie, iż zabójstwo mógł spełnić tylko mężczyzna. Ktoś — mówili — schwycił prawą ręką za obie nóżki chłopczyka i rozbił mu głowę o ścianę. Ręka zaś Sary nie mogła objąć obu nóżek, na których wreszcie znać było ślady dużych palców.
Po tym objaśnieniu arcykapłan Mefres, w towarzystwie arcykapłana Sema, poszedł do więzienia do Sary i zaklinał ją na wszystkie bogi egipskie i cudzoziemskie, aby oświadczyła, że ona nie jest winną śmierci dziecka, i ażeby opisała: jak wyglądał sprawca zbrodni?
— Zawierzymy słowom twoim — mówił Mefres — i zaraz będziesz wolną.
Ale Sara zamiast wzruszyć się tym dowodem życzliwości, wpadła w gniew.
— Szakale — wołała — nie dość wam dwu ofiar, że jeszcze pożądacie nowych?… Ja to zrobiłam, nieszczęsna, ja… bo któż inny byłby tak nikczemnym, ażeby zabijać dziecko?… Małe dzieciątko, które nikomu nie szkodziło…