— Wybacz, dostojny panie — przerwał kapłan. — Zdrajców, gdy będą ci potrzebni, znajdziesz za złoto i klejnoty nawet między kapłanami. Ale ja nie chcę należyć do nich. Bo pomyśl: czy zdradzając bogów dawałbym ci pewność, że i z tobą tak nie postąpię?
Ramzes zamyślił się.
Mądrze powiedziałeś — odparł. — Lecz dziwno mi, skąd ty, kapłan, masz dla mnie życzliwość w sercu? Rok temu — błogosławiłeś mnie, a dziś nie pozwoliłeś samemu jechać w pustynię i oddajesz mi wielkie usługi.
— Bo ostrzegli mnie bogowie, że ty, dostojny panie, gdy zechcesz, możesz wydobyć z nędzy i poniżenia nieszczęsny lud egipski.
— Cóż lud ciebie obchodzi?
— Spośród niego wyszedłem… Mój ojciec i bracia po całych dniach czerpali wodę z Nilu i dostawali kije…
— W czymże ja mogę pomóc ludowi? — spytał następca.
Pentuer ożywił się.
— Lud twój — mówił wzruszony — za wiele pracuje, za duże płaci podatki, cierpi nędzę i prześladowania. Ciężką jest dola chłopa!..
„Robak pożarł połowę jego zbioru, nosorożec drugą; na polach mnóstwo myszy, spadła szarańcza, bydło wygniotło, ukradły wróble. Co jeszcze zostało na klepisku, temu złodzieje zrobili koniec. O nędzo rolnika! Teraz dopiero przybywa pisarz na brzeg i upomina się o zbiór, towarzysze jego przynieśli kije, a Murzyni palmowe rózgi. Mówią: daj tu zboże! — Nie ma żadnego. — Biją go wtenczas, rozciągają jak długi i wiążą, rzucają do kanału, gdzie się topi, głową na dół. Żonę jego wiążą przed nim i dzieci takoż. Sąsiedzi uciekają ratując swoje zboże…”[18]
— Sam to widziałem — odparł zamyślony książę — i nawet odpędziłem jednego podobnego pisarza. Lecz czyliż mogę być wszędzie obecnym, ażeby zapobiegać niesprawiedliwości?
— Możesz, panie, rozkazać, ażeby nie dręczono ludzi bez potrzeby. Możesz zniżyć podatki, wyznaczyć chłopom dni wypoczynku. Możesz w końcu obdarować każdą rodzinę choćby zagonem ziemi, z której zbiór należałby tylko do nich i służył do ich wykarmienia. W razie przeciwnym będą i nadal karmili się: lotosem, papirusem i zdechłymi rybami, i w końcu twój lud zmarnieje… Ale jeżeli ty okażesz mu swoją łaskę, podźwignie się.
I zaprawdę uczynię tak! — zawołał książę — dobry gospodarz nie pozwala, ażeby jego inwentarz marł z głodu, pracował nad siły lub odbierał niesłuszne plagi… To musi się zmienić!..
Pentuer zatrzymał się.
— Przyrzekasz mi to, dostojny panie?…
— Przysięgam! — odparł Ramzes.
— A więc i ja ci przysięgam, że będziesz najsławniejszym faraonem, wobec którego zblednie Ramzes Wielki! — zawołał już nie panując nad sobą kapłan.
Książę zamyślił się.
— Co poczniemy we dwu przeciw kapłanom, którzy mnie nienawidzą?…
— Oni boją się ciebie, panie — odpowiedział Pentuer — Boją się, ażebyś zbyt wcześnie nie zaczął wojny z Asyrią…
— Cóż im zależy na tym, jeżeli wojna będzie wygrana?..
Kapłan schylił głowę i rozłożył ręce, lecz milczał.
— Więc ja tobie powiem!.. — krzyknął rozdrażniony książę. — Oni nie chcą wojny, gdyż lękają się, ażebym nie wrócił z niej zwycięzcą, obładowany skarbami, pędząc przed sobą niewolników… Oni tego boją się, ponieważ chcą, ażeby każdy faraon był słabym narzędziem ich ręki, bezużytecznym sprzętem, który można odrzucić, kiedy im się podoba…
Ale ze mną tego nie będzie!.. I albo zrobię to, co chcę, do czego mam prawo, jako syn i spadkobierca bogów, albo… zginę…
Pentuer cofnął się i wyszeptał zaklęcie.
— Nie mów tak, dostojny panie — rzekł zmięszany — aby złe duchy krążące nad pustynią nie pochwyciły twoich słów… Słowo, zapamiętaj to, władco, jest jak kamień rzucony z procy; gdy trafi na ścianę, odbije się i zwróci przeciw tobie samemu…
Książę pogardliwie machnął ręką.
— Wszystko jedno — odparł. — Nie ma wartości takie życie, w którym każdy krępowałby moją wolę… Jeżeli nie bogowie, to wichry pustynne; jeżeli nie złe duchy, to kapłani… I takaż ma być władza faraona?… Chcę robić to, co ja chcę, i zdawać sprawę tylko przed wiekuistymi przodkami, a nie przed lada ogolonym łbem, który niby tłumaczy zamiary bogów, a naprawdę zagarnia władzę i napełnia swoje skarbce moimi dostatkami!..
Wtem o kilkadziesiąt kroków od nich rozległ się dziwny krzyk, środkujący między rżeniem a beczeniem, i — przebiegł olbrzymi cień. Pędził jak strzała i, o ile można było dojrzeć, miał długą szyję i tułów garbaty.
Wśród książęcego orszaku rozległ się szmer zgrozy…
To gryf!.. Wyraźnie widziałem skrzydła!.. mówili Azjaci.
— Pustynia rui się potworami!.. — dodał stary Libijczyk.
Ramzes był stropiony; jemu także zdawało się, że przebiegający cień miał głowę węża i coś na kształt krótkich skrzydeł.
— Czy w rzeczy samej — zapytał kapłana — w pustyni ukazują się potwory?
— Zapewne — rzekł Pentuer — że w miejscu tak odludnym snują się niedobre duchy w najosobliwszych postaciach. Zdaje mi się jednak, że to, co przeszło obok nas, jest raczej zwierzęciem. Podobne ono jest do osiodłanego konia, tylko większe i prędsze w biegu. Mówią zaś mieszkańcy oazów, że zwierzę to może wcale nie pić wody, a przynajmniej bardzo rzadko.