Uczniowie i nauczyciele śmieli się do łez z tych przygód; ale mały książę siedział posępny: jemu żal było człowieka, który rwał się do rzeczy wielkich, lecz padał okryty szyderstwem.
Scena ta i uczucia, jakich doznał podówczas, dziś odżyły w pamięci faraona.
„Takim chcą mnie zrobić!..” — rzekł do siebie.
Ogarnęła go rozpacz, bo uczuł, że jednocześnie z wydaniem ostatniego talentu skończy się jego władza, a razem z nią i życie.
Tu jednak nastąpił nagły zwrot. Pan stanął na środku komnaty i rozmyślał.
„Co mnie może spotkać?… Tylko śmierć… Odejdę do moich sławnych przodków, do Ramzesa Wielkiego… A im przecież nie mogę powiedzieć, żem zginął nie broniąc się… Po nieszczęściach życia ziemskiego spotkałaby mnie hańba wiekuista…” Jak to, on, zwycięzca znad Sodowych Jezior, miałby ustąpić przed garścią obłudników, z którymi jeden azjatycki pułk nie miałby wielkiego zajęcia?… Więc dlatego, że Mefres i Herhor chcą rządzić Egiptem i faraonem, jego wojska mają cierpieć głód, a milion chłopów nie otrzymać łaski odpoczynku?…
Alboż nie jego przodkowie powznosili te świątynie?… Alboż nie oni wypełnili je łupami?… A kto wygrywał bitwy: kapłani czy żołnierze?… Więc kto ma prawo do skarbów: kapłani czy faraon i jego armia?
Młody pan wzruszył ramionami i wezwał do siebie Tutmozisa. Mimo późnej nocy królewski ulubieniec zjawił się natychmiast.
— Czy wiesz? — rzekł faraon — kapłani odmówili mi pożyczki, pomimo że skarb jest pusty.
Tutmozis wyprostował się.
— Każesz, wasza świątobliwość, zaprowadzić ich do więzienia?… — odparł.
— Zrobiłbyś to?…
— Nie ma w Egipcie oficera, który zawahałby się spełnić rozkaz naszego pana i wodza.
— W takim razie… — mówił powoli faraon — w takim razie… nie trzeba więzić nikogo. Za wiele mam potęgi dla siebie, a pogardy dla nich. Padliny, którą człowiek spotkał na gościńcu, nie zamyka w okutej skrzyni, tylko ją obchodzi.
— Ale hienę sadza się do klatki — szepnął Tutmozis.
— Jeszcze za wcześnie — odparł Ramzes. — Muszę być łaskawym dla tych ludzi przynajmniej do pogrzebu ojca mego. Gdyż inaczej gotowi jego czcigodnej mumii zrobić jakie łotrostwo i zakłócić spokój duszy… A teraz — pójdź jutro do Hirama i powiedz, ażeby przysłał mi tego kapłana, o którym mówiliśmy.
— Tak się stanie. Muszę jednak wspomnieć waszej świątobliwości, że dzisiaj lud napadał domy memfijskich Fenicjan…
— Oho?… To było niepotrzebne.
— Zdaje mi się też — ciągnął Tutmozis — że od czasu kiedy wasza świątobliwość kazałeś Pentuerowi zbadać położenie chłopów i robotników, kapłani podburzają nomarchów i szlachtę… Mówią, panie, że chcesz zrujnować szlachtę dla chłopów…
— I szlachta wierzy temu?…
— Są tacy, którzy wierzą. Ale są i tacy, którzy wręcz odpowiadają, że to jest intryga kapłańska przeciw waszej świątobliwości.
— A gdybym naprawdę chciał poprawić dolę chłopów?… — spytał faraon.
— Uczynisz, panie, to, co ci się podoba — odparł Tutmozis.
— O, taką odpowiedź rozumiem! — zawołał wesoło Ramzes XIII. — Bądź spokojny i powiedz szlachcie, że nie tylko nic nie stracą spełniając moje rozkazy, ale jeszcze byt ich i znaczenie poprawi się. Bogactwa Egiptu muszą nareszcie być wydarte z rąk niegodnych, a oddane wiernym sługom.
Faraon pożegnał ulubieńca i zadowolony udał się na spoczynek. Jego chwilowa desperacja wydawała mu się teraz rzeczą godną śmiechu.
Nazajutrz, około południa, zameldowano jego świątobliwości, że przyszła deputacja fenickich kupców.
— Czy może chcą skarżyć się za napad na ich domy?… — spytał faraon.
— Nie — odparł adiutant — chcą złożyć hołd.
Istotnie kilkunastu Fenicjan, pod przewodnictwem Rabsuna, przyszli z darami. Gdy pan ukazał im się, upadli na ziemię, po czym Rabsun oświadczył, że starym obyczajem ośmielają się złożyć nikczemną ofiarę u stóp władcy, który im daje życia, a ich majątkom bezpieczeństwo.
Po czym składali na stołach złote misy, łańcuchy i puchary napełnione klejnotami. Zaś Rabsun położył na stopniach tronu tacę z papirusem, gdzie Fenicjanie zobowiązali się dać dla wojska wszelkich rzeczy potrzebnych za dwa tysiące talentów.
Był to dar zacny: wszystko bowiem, co ofiarowali Fenicjanie, przedstawiało sumę trzech tysięcy talentów.
Pan odpowiedział wiernym kupcom bardzo łaskawie, obiecując im swoją opiekę. Pożegnali go uszczęśliwieni.
Ramzes XIII odetchnął: bankructwo skarbu, a więc i konieczność użycia gwałtownych środków przeciw kapłanom odsunęła się na dalsze dziesięć dni.
Wieczorem, znowu pod opieką Tutmozisa, stanął w gabinecie jego świątobliwości dostojny Hiram. Tym razem nie skarżył się na zmęczenie, ale upadł na twarz i jękliwym głosem przeklinał głupiego Dagona.
— Dowiedziałem się — mówił — że ten parch śmiał przypominać waszej świątobliwości naszą umowę o kanał do Morza Czerwonego… Niech on zmarnieje!.. niech jego trąd stoczy!..
niech jego dzieci zostaną świnopasami, a wnuki Żydami…
Ty zaś, władco, tylko rozkazuj, a ile ma bogactw Fenicja, wszystkie złoży u stóp twoich bez żadnego kwitu i traktatu… Czy to my Asyryjczycy albo… kapłani — dodał szeptem — ażeby nie wystarczało nam jedno słowo tak potężnego mocarza?…