A mowa ich?… O bogowie, wżdy to muzyka i rzeźba, i malowidło… Zaprawdę mówię, że gdyby Egipt mógł kiedy umrzeć jak człowiek, dziedzictwo po nim objęliby Grecy. I jeszcze wmówiliby w świat, że to wszystko jest ich dziełem, a nas — wcale nie było… A jednak są to tylko uczniowie naszych szkół wstępnych: cudzoziemcom bowiem, jak ci wiodomo, nie mamy prawa udzielać wyższych nauk.
— Mimo to, ojcze, zdajesz się nie ufać Grekom?
— Bo to szczególny naród: ani Fenicjanom, ani im nie można wierzyć.
Fenicjanin, gdy chce, widzi i powie prawdę murowaną, egipską… Ale nigdy nie wiesz: kiedy on chce powiedzić prawdę? Zaś Grek, prosty jak dziecko, zawsze mówiłby prawdę, ale — tego już nie potrafi.
Oni cały świat widzą inaczej niż my. W ich dziwnych oczach każda rzecz tak błyszczy, koloryzuje się i mieni jak niebo Egiptu i jego woda. Czy więc można polegać na ich zdaniu?
Za czasów dynastii tebańskiej, daleko na północy, było miasteczko Troja, jakich u nas liczy się dwadzieścia tysięcy. Na ten kurnik napadali rozmaite greckie włóczęgi i tak dokuczyli niemnogim mieszkańcom, że ci, po dziesięcioletnich niepokojach, spalili forteczkę i wynieśli się na inne miejsca.
Zwykła historia bandycka!.. Tymczasem patrz, jakie pieśni śpiewają Grecy o trojańskich walkach. Śmiejemy się z tych cudów i bohaterstw, boć nasz rząd miał dokładne sprawozdania o wypadkach. Widzimy bijące w oczy kłamstwa, a jednak… słuchamy tych pieśni jak dziecko bajek swej niańki i — nie możemy się od nich oderwać!..
To są Grecy: urodzeni kłamcy, ale przyjemni, no i mężni. Każdy z nich prędzej poświęci życie, aniżeli powie prawdę. Nie dla interesu, jak Fenicjanie, ale z duchowej potrzeby.
— A co mam sądzić o Fenicjanach? — spytał następca.
— To są ludzie mądrzy, wielkiej pracy i odwagi, ale handlarze: dla nich całe życie mieści się w zarobku, byle dużym, największym!.. Fenicjanin jest jak woda: wiele przynosi i wiele zabiera, a wciska się wszędzie. Trzeba dawać im jak najmniej, a nade wszystko czuwać, ażeby nie wchodzili do Egiptu szparami, po kryjomu.
Gdy im dobrze zapłacisz i dasz nadzieję jeszcze większego zarobku, będą wybornymi agentami. To, co dziś wiemy o tajemnych ruchach Asyrii, wiemy przez nich.
— A Żydzi?… — szepnął książę spuszczając oczy.
— Naród bystry, ale posępni fanatycy i urodzeni wrogowie Egiptu. Dopiero gdy poczują na karkach podkuty gwoździami sandał Asyrii, zwrócą się.do nas. Bodajby nie za późno. Ale posługiwać się nimi można… Rozumie się, nie tu, tylko w Niniwie i Babelu.
Faraon był już zmęczony. Więc książę padł przed nim na twarz, a otrzymawszy uściśnienie ojcowskie udał się do matki.
Pani siedząc w swym gabinecie tkała cienkie płótno na suknie dla bogów, a jej damy służebne szyły i haftowały odzież albo robiły bukiety. Młody kapłan przed posągiem Izydy palił kadzidło.
— Przychodzę — rzekł książę — podziękować ci, matko, i pożegnać. — Królowa powstała i objąwszy syna za szyję mówiła ze łzami:
— Jakeś ty się zmienił?… Jesteś już mężczyzną!.. Tak rzadko cię spotykam, że mogłabym zapomnieć twoich rysów, gdybym ich ciągle nie widziała w mym sercu. Niedobry!.. Ja tyle razy z najwyższym dostojnikiem państwa jeździłam do folwarku myśląc, że nareszcie przestaniesz mieć urazę, a ty wyprowadziłeś naprzeciw mnie nałożnicę…
— Przepraszam… przepraszam!.. — mówił Ramzes całując matkę.
Pani wyprowadziła go do ogródka, w którym rosły osobliwe kwiaty, a gdy zostali bez świadków — rzekła:
— Jestem kobietą, więc obchodzi mnie kobieta i matka. Czy chcesz wziąć ze sobą tę dziewczynę w podróż?…
Pamiętaj, że hałas i ruch, jaki cię będzie otaczał, jej i dziecku może zaszkodzić. Dla kobiet brzemiennych najlepszą jest cisza i spokój.
— Czy mówisz o Sarze? — spytał ździwiony Ramzes. — Ona brzemienna?… Nic mi o tym nie wspomniała…
— Może wstydzi się, może sama nie wie — odparła. — W każdym razie podróż…
— Ależ ja jej nie mam zamiaru brać!… — zawołał książę.
— Tylko… dlaczego ona kryje się przede mną… jakby dziecko nie było moim?…
— Nie bądźże podejrzliwym!.. — zgromiła go pani. — Jest to zwykła wstydliwość młodych dziewcząt… Wreszcie może ukrywała swój stan z obawy, abyś jej nie porzucił?…
— Przecież nie wezmę jej do mego dworu! — przerwał książę z taką niecierpliwością, że oczy królowej uśmiechnęły się, ale przysłoniła je rzęsami.
— No, nie wypada zbyt szorstko odpychać kobiety, która cię kochała. Wiem, że byt jej zapewniłeś. My jej też damy coś od siebie. I dziecko królewskiej krwi musi być dobrze wychowane i posiadać majątek…
— Naturalnie — odparł Ramzes. — Mój pierwszy syn, choć nie będzie posiadał praw książęcych, musi być tak postawiony, abym ja go się nie wstydził ani on nie miał żalu do mnie.
Po pożegnaniu się z matką Ramzes chciał jechać do Sary i w tym celu wrócił do swoich pokojów.