Prawie we środku ulicy stał zajazd Fenicjanina z Tyru[5], Asarhadona, w którym dla łatwiejszej kontroli byli obowiązani mieszkać wszyscy przyjeżdżający spoza granic Egiptu. Był to wielki dom kwadratowy, z każdego boku miał po kilkanaście okien i nie stykał się z innymi, więc można było obchodzić go i podglądać ze wszystkich stron. Nad główną bramą wisiał model okrętu, na frontowej ścianie były obrazy przedstawiające jego świątobliwość Ramzesa XII, jak składa bogom ofiary lub roztacza opiekę nad cudzoziemcami, między którymi Fenicjanie odznaczali się dużym wzrostem i mocno czerwoną barwą.
Okna były wąskie, zawsze otwarte i tylko w miarę potrzeby zasłaniane roletami z płótna lub kolorowych pręcików. Mieszkania gospodarza i podróżnych zajmowały trzy piętra, na dole mieściła się winiarnia i restauracja. Marynarze, tragarze, rzemieślnicy i w ogóle ubożsi podróżni jedli i pili w podwórku, które miało mozaikową posadzkę i płócienne dachy rozwieszone na słupkach, ażeby wszystkich gości można było mieć na oku. Zamożniejsi zaś i lepiej urodzeni ucztowali w galerii otaczającej podwórko.
W podwórzu zasiadano na ziemi, przy kamieniach zastępujących miejsce stołów. W galeriach, gdzie było chłodniej, znajdowały się stoliki, ławki i krzesła, nawet niskie z poduszek sofy, na których można było drzemać.
W każdej galerii był wielki stół założony chlebem, mięsiwem, rybami i owocami tudzież kilkugarncowe gliniane stągwie z piwem, winem i wodą. Murzyni i Murzynki roznosili gościom potrawy, usuwali stągwie próżne, dźwigali z piwnic pełne, a czuwający nad stołami pisarze skrupulatnie zapisywali każdy kawałek chleba, każdą główkę czosnku i kubek wody.
Na środku podwórza, na wzniesieniu, stali dwaj dozorcy z kijami, którzy z jednej strony mieli oko na służbę i pisarzy, z drugiej — przy pomocy kija — łagodzili spory między uboższymi gośćmi różnych narodów. Dzięki temu urządzeniu kradzieże i bitwy trafiały się rzadko; częściej nawet w galeriach aniżeli na podwórku.
Sam gospodarz zajazdu, sławetny Asarhadon, człowiek przeszło pięćdziesięcioletni, szpakowaty, ubrany w długą koszulę i muślinową narzutkę, chodził między gośćmi, aby dojrzeć, czy każdy ma, czego potrzebuje.
— Jedzcie i pijcie, synowie moi — mówił do greckich marynarzy — bo takiej wieprzowiny i piwa nie ma na całym świecie. Słyszę, pobiła was burza około Rafii?… Powinniście bogom hojną złożyć ofiarę, że was ocalili!.. W Memfis przez całe życie można nie widzieć burzy, ale na morzu łatwiej o piorun aniżeli o miedzianego utena… Mam miód, mąkę, kadzidła na święte ofiary, a tam, w kątach, stoją bogowie wszystkich narodów. W moim zajeździe człowiek może być sytym i pobożnym za bardzo małe pieniądze.
Zawrócił się i wszedł do galerii między kupców.
— Jedzcie i pijcie, czcigodni panowie — zachęcał kłaniając się. — Czasy są dobre! Najdostojniejszy następca, oby żył wiecznie, jedzie do Pi-Bastu z ogromną świtą, a z Górnego Królestwa przyszedł transport złota, na czym niejeden z was pięknie zarobi. Mamy kuropatwy, młode gąski, ryby prosto z rzeki i doskonałą pieczeń sarnią. A jakie wino przysłali mi z Cypru!.. Niech zostanę Żydem, jeżeli kubek tej rozkoszy nie jest wart dwie drachmy!.. Ale wam, ojcom i dobrodziejom moim, oddam dziś po drachmie. Tylko dziś, ażeby zrobić początek.
— Daj po pół drachmy kubek, to skosztujemy — odparł jeden z kupców.
— Pół drachmy?… — powtórzył restaurator. — Pierwej Nil popłynie ku Tebom, aniżeli ja taką słodycz oddam za pół drachmy. Chyba… dla ciebie, panie Belezis, który jesteś perłą Sydonu…
Hej, niewolnicy!.. a podajcie dobrodziejom naszym większy dzban cypryjskiego…
Gdy odszedł, kupiec nazwany Belezisem rzekł do swoich towarzyszów:
— Ręka mi uschnie, jeżeli to wino warte pół drachmy. Ale niech go tam!.. Będziemy mieli mniej kłopotu z policją.
Rozmowa z gośćmi wszelkich narodów i stanów nie przeszkadzała gospodarzowi zważać na pisarzy zapisujących jadło i napitki, na dozorców, którzy pilnowali służbę i pisarzy, a nade wszystko na podróżnego, który we frontowej galerii usiadłszy z podwiniętymi nogami na poduszkach, drzemał nad garstką daktylów i kubkiem czystej wody. Podróżny ten miał około czterdziestu lat, bujne włosy i brodę kruczej barwy, zadumane oczy i dziwnie szlachetne rysy, których, zdawało się, nigdy gniew nie zmarszczył ani wykrzywiła trwoga.
„To niebezpieczny szczur!.. — myślał gospodarz patrząc na niego spod oka. — Ma minę kapłana, a chodzi w ciemnej opończy… Złożył u mnie klejnotów i złota za talent, a nie jada mięsa ani nie pije wina… Musi to być wielki prorok albo wielki złodziej!..”