Skąpiec, oszust, złodziej, na którym uczciwy człowiek nic nie zarobi…” Jeszcze zacny Asarhadon nie zdążył uspokoić się z gniewu, gdy na ulicy rozległy się odgłosy fletu i bębenka, a po chwili na podwórze wbiegły cztery prawie nagie tancerki. Tragarze i marynarze powitali je okrzykami radości, a nawet poważni kupcy spod galerii zaczęli przyglądać się ciekawie i robić uwagi nad ich pięknością. Tancerki ruchem rąk i uśmiechami powitały obecnych. Jedna zaczęła grać na podwójnym flecie, druga wtórowała jej na bębenku, a dwie najmłodsze tańczyły dokoła podwórka w taki sposób, że prawie nie było gościa, którego by nie zaczepiły ich muślinowe szale.
Pijący zaczęli śpiewać, krzyczeć i zapraszać do siebie tancerki, a między pospólstwem wyniknęła zwada, którą jednak dozorcy łatwo uspokoili podniósłszy do góry swoje trzciny.
Tylko jakiś Libijczyk, rozdrażniony widokiem kija, wydobył nóż; ale dwaj Murzyni schwycili go za ręce, zabrali mu kilka miedzianych pierścionków, jako należność za jadło, i wyrzucili go na ulicę. Tymczasem jedna tancerka została z marynarzami, dwie poszły między kupców, którzy ofiarowali im wino i ciastka, a najstarsza zaczęła obchodzić stoły i kwestować.
— Na świątynią boskiej Izydy!.. — wołała. — Składajcie, pobożni cudzoziemcy, na świątynią Izydy, bogini, która opiekuje się wszelkim stworzeniem… Im więcej dacie, tym więcej otrzymacie szczęścia i błogosławieństw… Na świątynią matki Izydy!..
Rzucano jej na bębenek kłębki miedzianego drutu, niekiedy ziarnko złota. Jeden kupiec zapytał: czy można ją odwiedzić? na co z uśmiechem skinęła głową. Gdy weszła do frontowej galerii, harrańczyk Phut sięgnął do skórzanego worka i wydobył złoty pierścień mówiąc:
— Istar jest bogini wielka i dobra, przyjmij to na jej świątynię.
Kapłanka bystro spojrzała na niego i szepnęła:
— Anael, Sachiel…
— Amabiel, Abalidot — odpowiedział tym samym tonem podróżny.
— Widzę, że kochasz matkę Izydę — rzekła kapłanka głośno. — Musisz być bogaty i jesteś hojny, więc warto ci powróżyć.
Usiadła przy nim, zjadła parę daktylów i patrząc na jego dłoń zaczęła mówić:
— Przyjeżdżasz z dalekiego kraju od Bretora i Hagita… Podróż miałeś szczęśliwą…
Od kilku dni śledzą cię Fenicjanie — dodała ciszej. — Przyjeżdżasz po pieniądze, choć nie jesteś kupcem… Przyjdź do mnie dziś po zachodzie słońca…
— Żądania twoje — mówiła głośno — powinny się spełnić… Mieszkam na ulicy Grobów w domu pod „Zieloną Gwiazdą” — szepnęła. Tylko strzeż się złodziei, którzy czyhają na twój majątek — zakończyła widząc, że zacny Asarhadon podsłuchuje.
— W moim domu nie ma złodziei!.. — wybuchnął gospodarz. — Kradną chyba ci, którzy tu z ulicy przychodzą!..
— Nie złość się, staruszku — odparła szyderczo kapłanka — bo zaraz występuje ci czerwona pręga na szyi, co oznacza śmierć nieszczęśliwą.
Usłyszawszy to Asarhadon splunął po trzykroć i cicho odmówił zaklęcie przeciw złym wróżbom. Gdy zaś odsunął się w głąb galerii, kapłanka zaczęła kokietować harrańczyka. Dała mu różę ze swego wieńca, na pożegnanie uścisnęła go i poszła do innych stołów.
Podróżny skinął na gospodarza.
— Chcę — rzekł — ażeby ta kobieta była u mnie. Każ ją zaprowadzić do mego pokoju.
Asarhadon popatrzył mu w oczy, klasnął w ręce i wybuchnął śmiechem.
— Tyfon opętał cię, harrańczyku!.. — zawołał. — Gdyby coś podobnego stało się w moim domu z egipską kapłanką, wypędziliby mnie z miasta. Tu wolno przyjmować tylko cudzoziemki.
— W takim razie ja pójdę do niej — odparł Phut. — Albowiem jest to mądra i pobożna niewiasta i poradzi mi w wielu zdarzeniach. Po zachodzie słońca dasz mi przewodnika, ażebym idąc nie zbłąkał się.
— Wszystkie złe duchy wstąpiły do twego serca — odpowiedział gospodarz. — Czy wiesz, że ta znajomość będzie cię kosztowała ze dwieście drachm, może trzysta nie licząc tego, co musisz dać służebnicom i świątyni. Za taką zaś sumę, zresztą — za pięćset drachm, możesz poznać kobietę młodą i cnotliwą, moją córkę, która ma już czternaście lat i jako dziewczę rozsądne zbiera sobie posag. Nie włócz się więc nocą po nieznanym mieście, bo wpadniesz w ręce policji albo złodziei, lecz korzysta z tego, co bogowie ofiarują ci w domu. Chcesz?…
— A czy twoja córka pojedzie ze mną do Harranu? — spytał Phut.
Gospodarz patrzył się na niego zdumiony. Nagle uderzył się w czoło, jakby odgadł tajemnicę, i schwyciwszy podróżnego za rękę pociągnął go do zacisznej framugi.
— Już wszystko wiem! — szeptał wzburzony. — Ty handlujesz kobietami… Ale pamiętaj, że za wywiezienie jednej Egipcjanki stracisz majątek i pójdziesz do kopalń. Chyba… że mnie weźmiesz do współki, bo ja tu wszędzie znam drogi…
— W takim razie opowiesz mi drogę do domu tej kapłanki — odparł Phut.
— Pamiętaj, ażebym po zachodzie słońca miał przewodnika, a jutro moje worki i skrzynię, bo inaczej poskarżę się do sądu.
To powiedziawszy Phut opuścił restauracją i poszedł do swego pokoju na górę. Wściekły z gniewu Asarhadon zbliżył się do stolika, przy którym pili kupcy feniccy, i odwołał na stronę jednego z nich, Kusza.