— „W imię prawdziwego i wiecznie żyjącego Eloy, Archima, Rabur, zaklinam was i wzywam… Przez imię gwiazdy, która jest słońcem, przez ten jej znak, przez chwalebne i straszne imię Boga żywego…” [8]
Nagle wszystko ucichło. Przed ołtarzem ukazało się ukoronowane widmo z berłem w ręku, siedzące na lwie.
— Beroes!.. Beroes!.. — zawołało widmo stłumionym głosem — po co mnie wywołujesz?
— Chcę, ażeby bracia moi z tej świątyni przyjęli mnie szczerym sercem i nakłonili ucha do słów, które przynoszę im od braci z Babilonu — odpowiedział Chaldejczyk.
— Niech się tak stanie — rzekło widmo i znikło.
Chaldejczyk został bez ruchu, jak posąg, z odrzuconą w tył głową, z rękoma wzniesionymi do góry. Stał tak przeszło pół godziny w pozycji niemożliwej dla zwykłego człowieka.
W tym czasie cofnął się kawał muru tworzącego ścianę pieczary i weszli trzej kapłani egipscy. Na widok Chaldejczyka, który zdawał się leżeć w powietrzu, oparty plecami o niewidzialną podporę, kapłani zaczęli spoglądać na siebie ze zdumieniem. Najstarszy rzekł:
— Dawniej bywali u nas tacy, ale dziś nikt tego nie potrafi.
Obchodzili go ze wszystkich stron, dotykali zdrętwiałych członków i z niepokojem patrzyli na jego oblicze, żółte i bezkrwiste jak u trupa.
— Czy umarł?… — zapytał najmłodszy.
Po tych słowach pochylone w tył ciało Chaldejczyka wróciło do pionowej postawy. Na twarzy ukazał się lekki rumieniec, a wzniesione ręce opadły. Westchnął, przetarł oczy jak człowiek zbudzony ze snu, spojrzał na przybyłych i po chwili rzekł:
— Ty — zwrócił się do najstarszego — jesteś Mefres, arcykapłan świątyni Ptah w Memfis… — Ty, — jesteś Herhor, arcykapłan Amona w Tebach, najpierwszy mocarz po królu w tym państwie… Ty — wskazał na najmłodszego — jesteś Pentuer, drugi prorok w świątyni Amona i doradca Herhora.
— A ty niewątpliwie jesteś Beroes, wielki kapłan i mędrzec babiloński, którego przyjście oznajmiono nam przed rokiem — odparł Mefres.
— Powiedziałeś prawdę — rzekł Chaldejczyk. Uścisnął ich po kolei, a oni schylali głowy przed nim.
— Przynoszę wam wielkie słowa z naszej wspólnej ojczyzny, którą jest mądrość — mówił Beroes. — Raczcie ich wysłuchać i działajcie, jak potrzeba.
Na znak Herhora Pentuer cofnął się w głąb pieczary i wyniósł trzy fotele z lekkiego drzewa dla starszych, a niski taboret dla siebie. Usiadł w bliskości lampki i wydobył z zanadrza mały sztylet i tabliczkę pokrytą woskiem.
Gdy wszyscy trzej zajęli fotele, Chaldejczyk zaczął:
— Do ciebie, Mefresie, mówi najwyższe kolegium kapłanów w Babilonie. Święty stan kapłański w Egipcie upada. Wielu z nich gromadzą pieniądze i kobiety i pędzą życie wśród uciech. Mądrość jest zaniedbana. Nie macie władzy ani nad światem niewidzialnym, ani nawet nad własnymi duszami. Niektórzy z was utracili wiarę wyższą, a dla źrenic waszych zakryta jest przyszłość. Nawet dzieje się gorzej, bo wielu kapłanów czując, że siły ich ducha są wyczerpane, weszli na drogę kłamstwa i zręcznymi sztukami zwodzą prostaków.
To mówi najwyższe kolegium: jeżeli chcecie powrócić na dobrą drogę, Beroes zostanie z wami przez kilka lat, ażeby za pomocą iskry przyniesionej z wielkiego ołtarza Babilonu rozniecić prawdziwe światło nad Nilem.
— Wszystko tak jest, jak mówisz — odparł zasmucony Mefres. — Zostań przeto między nami kilka lat, ażeby dorastająca młodzież przypomniała sobie waszą mądrość.
— A teraz do ciebie, Herhorze, słowa od najwyższego kolegium…
Herhor pochylił głowę.
— Skutkiem zaniedbania wielkich tajemnic kapłani wasi nie spostrzegli, że dla Egiptu nadchodzą złe lata. Grożą wam klęski wewnętrzne, które tylko cnota i mądrość oddalić może.
Lecz gorsze jest, że gdybyście w ciągu następnych dziesięciu lat rozpoczęli wojnę z Asyrią, wojska jej rozgromią wasze, przyjdą nad Nil i zniszczą wszystko, co tu istnieje od wieków.
Taki złowrogi układ gwiazd, jaki dziś cięży nad Egiptem, zdarzył się pierwszy raz za dynastii czternastej, kiedy wasz kraj zdobyli i złupili Hyksosi. Trzeci raz powtórzy się on za pięćset lub sześćset lat od strony Asyrii i ludu Paras, który mieszka na wschód od Chaldei.
Kapłani słuchali przerażeni. Herhor był blady, Pentuerowi wypadła z rąk tabliczka. Mefres ujął wiszący na piersiach amulet i modlił się zeschłymi wargami.
— Strzeżcie się więc Asyrii — ciągnął Chaldejczyk — bo dziś jej godzina. Okrutny to lud!.. gardzi pracą, żyje wojną. Zwyciężonych wbija na pale lub obdziera ze skóry, niszczy zdobyte miasta, a ludność uprowadza w niewolę. Odpoczynkiem ich jest polować na srogie zwierzęta, a zabawą — strzelać z łuków do jeńców lub wyłupywać im oczy. Cudze świątynie zamieniają w gruzy, naczyniami bogów posługują się przy swych ucztach, a kapłanów i mędrców robią swoimi błaznami. Ozdobą ich ścian są skóry żywych ludzi, a ich stołu — zakrwawione głowy nieprzyjaciół.
Gdy Chaldejczyk umilknął, odezwał się czcigodny Mefres: