— Co gada ten kramarz?… W Tyrze są moi synowie i uczą się żeglarstwa; w Sydonie siedzi moja córka z mężem… Połowę mego mienia pożyczyłem radzie najwyższej, choć nie mam za to nawet dziesięciu procent. A ten kramarz mówi, że mnie nie obchodzi Fenicja!..
Rabsun, posłuchaj mnie — dodał po chwili. — Ja życzę twojej żonie i dzieciom, i cieniom twoich ojców, ażebyś ty o nich tyle dbał, ile ja o każdy okręt fenicki, o każdy kamień Tyru, Sydonu, a nawet Zarpath i Achsibu…
— Dagon mówi prawdę — wtrącił Hiram.
— Ja nie dbam o Fenicję!.. — ciągnął bankier zapalając się. — A ilu ja sprowadziłem tu Fenicjan, ażeby robili majątki, i co mam z tego?… Ja nie dbam!.. Hiram zepsuł mi dwa okręty i pozbawił mnie wielkich zarobków, a przecie kiedy chodzi o Fenicją, ja usiadłem z nim w jednym pokoju…
— Bo myślałeś, że będziecie gadali o tym, ażeby kogo oszukać — rzekł Rabsun.
— Żebyś ty tak myślał o skonaniu, głupi!.. — odparł Dagon. — Niby ja jestem dziecko i niby nie rozumiem, że jak Hiram przyjeżdża do Memfisu, to przecie on nie dla handlu przyjeżdża.
Oj ty, Rabsun!.. Tyś powinien ze dwa lata być u mnie chłopcem do zamiatania stajni…
— Dosyć!.. — zawołał Hiram uderzając pięścią w stolik.
— My nigdy nie skończymy z tym kapłanem chaldejskim — mruknął Rabsun z takim spokojem, jakby przed chwilą nie jego zwymyślano.
Hiram odchrząknął i zaczął.
— Ten człowiek ma naprawdę dom i grunta w Harranie i tam nazywa się Phut. Dostał listy od kupców chetyjskich do kupców sydońskich, więc w podróż zabrała go nasza karawana.
Sam dobrze mówi po fenicku, płaci rzetelnie, nic osobliwego nie żąda, więc nasi ludzie nawet bardzo go polubili.
— Ale — mówił Hiram podrapawszy się w brodę — gdy lew nakryje się skórą wołu, zawsze mu choćby kawałek ogona wylezie. Ten Phut był strasznie mądry i pewny siebie, więc naczelnik karawany po cichu zrewidował jego rzeczy. I nic nie znalazł, tylko medal bogini Astoreth.
Dowódcę karawany medal ten kolnął w serce. Skąd Chetyjczyk ma fenicki medal?…
Więc gdy przyjechali do Sydonu, zaraz zameldował starszym, i od tej pory nasza tajna policja miała tego Phuta na oku.
Tymczasem jest to taki mędrzec, że gdy kilka dni posiedział w Sydonie, wszyscy go pokochali. Modlił się on i składał ofiary bogini Astoreth, płacił złotem, nie pożyczał pieniędzy, wdawał się tylko z Fenicjanami. I tak wszystkich otumanił, że dozór nad nim osłabł, a on spokojnie dojechał do Memfisu.
Tu znowu nasza starszyzna zaczęła czuwać nad nim, ale nic nie odkryła; domyślała się tylko, że musi to być wielki pan, nie zaś prosty mieszczanin harrański. Dopiero Asarhadon przypadkiem wyśledził, a nawet nie wyśledził, tylko wpadł na poszlaki, że ten niby Phut całą jedną noc przepędził w starej świątyni Seta, która tu wiele znaczy…
— Wchodzą do niej tylko arcykapłani na ważne narady — wtrącił Dagon.
— Jeszcze i to nic by nie znaczyło — prawił Hiram. — Ale jeden z naszych kupców wrócił dwa miesiące temu z Babilonu z dziwnymi wiadomościami. Za wielki prezent pewien dworzanin babilońskiego satrapy powiedział mu, że nad Fenicją — wisi bieda!..
„Was zabiorą Asyryjczycy — mówił ten dworzanin do naszego kupca — a Izraelitów wezmą Egipcjanie. W tym interesie nawet pojechał do tebańskich kąpłanów wielki chaldejski kapłan Beroes i zawrze z nimi traktat.”
— Musicie wiedzieć — ciągnął Hiram — że kapłani chaldejscy uważają egipskich za swoich braci. A że Beroes ma wielkie znaczenie na dworze króla Assara, więc wieść o tym traktacie może być bardzo prawdziwa.
— Na co Asyryjczykom Fenicja?… — zapytał Dagon gryząc paznokcie.
— A na co złodziejowi cudzy śpichlerz?… — odparł Hiram.
— Co może znaczyć traktat Beroesa z egipskimi kapłanami?… — wtrącił zamyślony Rabsun.
— Głupi ty!.. — odparł Dagon. — Faraon robi tylko to, co kapłani uradzą.
— Będzie i traktat z faraonem, nie bójcie się! — przerwał Hiram. — W Tyrze wiemy na pewno, że jedzie do Egiptu z wielką świtą i darami poseł asyryjski — Sargon… On niby to chce zobaczyć Egipt i ułożyć się z ministrami, ażeby w egipskich aktach nie pisano, jako — Asyria płaci daninę faraonom. Ale naprawdę to on jedzie zawrzeć traktat o podział krajów leżących między naszym morzem a rzeką Eufratem.
— Oby ich ziemia pochłonęła! — zaklął Rabsun.
— Cóż ty o tym myślisz Dagonie?.. — spytał Hiram.
— A co byście wy zrobili, gdyby was naprawdę napadł Assar?…
Hiram zatrząsł się z gniewu.
— Co?… Wsiądziemy na okręty z rodzinami i skarbami, a tym psom zostawimy gruzy miast i gnijące trupy niewolników… Alboż nie znamy krain większych i piękniejszych od Fenicji, gdzie można założyć nową ojczyznę, bogatszą aniżeli ta?…
— Niech was bogowie bronią od takiej ostateczności — rzekł Dagon.
— Właśnie o to idzie, ażeby ratować dzisiejszą Fenicję od zagłady — mówił Hiram. — A ty, Dagonie, wiele możesz w tym interesie…
— Co ja mogę?…
— Możesz dowiedzieć się od kapłanów: czy był u nich Beroes i czy zawarł z nimi taką umowę?…
— Strasznie trudna rzecz! — szepnął Dagon. — Ale może ja znajdę takiego kapłana, który mnie objaśni.
— Możesz — ciągnął Hiram — na dworze faraona nie dopuścić traktatu z Sargonem?…