Dwaj dostojnicy ukłonili się sobie z założonymi na piersiach rękoma i usiedli przy oddzielnych stolikach, na środku sali. Hiram nieco odsunął togę, aby ukazać wielki złoty medal na swej szyi, w odpowiedzi na co Dagon zaczął bawić się grubym złotym łańcuchem, który otrzymał od księcia Ramzesa.
— Ja, Hiram — odezwał się starzec — pozdrawiam pana, panie Dagon, życzę panu dużego majątku i powodzenia w interesach.
— Ja, Dagon, pozdrawiam pana, panie Hiram, i życzę panu tego samego, co pan mnie życzy…
— Już się pan chcesz kłócić?… — przerwał zirytowany Hiram.
— Gdzie ja się kłócę?… Rabsun, ty powiedz, czy ja się kłócę?…
— Lepiej niech wasze dostojności mówią o interesach — odparł gospodarz.
Po chwili namysłu Hiram zaczął:
— Przyjaciele pańscy z Tyru bardzo pozdrawiają pana przeze mnie.
— Oni tylko to przysłali mi? — spytał drwiącym tonem Dagon.
— Co pan chcesz, żeby oni panu przysyłali?.. — odparł Hiram podnosząc głos.
— Cicho!.. Zgoda!.. — wtrącił gospodarz.
Hiram kilka razy głębiej odetchnął i rzekł:
— To prawda, że nam potrzebna zgoda… Ciężkie czasy nadchodzą dla Fenicji…
— Czy morze zatopiło wam Tyr albo Sydon?.. — spytał z uśmiechem Dagon.
Hiram splunął i zapytał:
— Coś pan taki zły dzisiaj?…
— Ja zawsze jestem zły, jak mnie nie nazywają — dostojnością…
— A dlaczego pan nie nazywasz mnie miłością?… Ja przecie jestem książę!..
— Może w Fenicji — odparł Dagon. — Ale już w Asyrii, u lada satrapy czekasz pan w sieniach trzy dni na posłuchanie, a kiedy cię przyjmą, leżysz na brzuchu jak każdy handlarz fenicki.
— A pan co byś robił wobec dzikiego człowieka, który może pana na pal wbić?… — zakrzyczał Hiram.
— Co ja bym robił, nie wiem — rzekł Dagon. — Ale w Egipcie ja sobie siedzę na jednej kanapie z następcą tronu, który dziś jest namiestnikiem.
— Zgoda, wasza dostojność!.. Zgoda, wasza miłość!.. — reflektował ich gospodarz.
— Zgoda!.. zgoda, że ten pan jest zwyczajny fenicki handlarz, a mnie nie chce oddać szacunku… — zawołał Dagon.
— Ja mam sto okrętów!.. — wrzasnął Hiram.
— A jego świątobliwość faraon ma dwadzieścia tysięcy miast, miasteczek i osad….
— Wasze dostojności utopicie ten interes i całą Fenicję!.. — odezwał się już podniesionym głosem Rabsun.
Hiram zacisnął pięści, lecz umilkł i odpoczął.
— Musisz jednak przyznać, wasza dostojność — rzekł po chwili do Dagona — że z tych dwudziestu tysięcy miast jego świątobliwość niewiele ma naprawdę.
— Chcesz powiedzieć, wasza miłość — odparł Dagon, że siedm tysięcy miast należy do świątyń i siedm tysięcy do wielkich panów?… Zawsze jednak jego świątobliwości zostaje siedm tysięcy na czysto.
— Nie bardzo! Bo jak z tego wasza dostojność odejmiesz ze trzy tysiące, które są w zastawie u kapłanów, i ze dwa tysiące w dzierżawie u naszych Fenicjan…
— Mówi prawdę, wasza miłość — rzekł Dagon. — Zawsze jednak jego świątobliwości zostaje ze dwa tysiące miast bardzo bogatych…
— Czy was Tyfon opętał?… — wrzasnął z kolei Rabsun.
— Będziecie teraz wyliczali miasta faraona, bodajby go…
— Psyt… — szepnął Dagon zrywając się z krzesła.
— Kiedy nad Fenicją wisi nieszczęście!.. — dokończył Rabsun.
— Niechże ja się raz dowiem, jakie nieszczęście?… — przerwał Dagon.
— Więc daj mówić Hiramowi, to się dowiesz — odparł gospodarz.
— Niech gada…
— Czy wasza dostojność wiesz, co się stało w zajeździe „Pod Okrętem” u brata naszego, Asarhadona?… — zaczął Hiram.
— Nie mam braci pomiędzy szynkarzami!.. — wtrącił szyderczo Dagon.
— Milcz!.. — wrzasnął rozgniewany Rabsun i schwycił za rękojeść sztyletu. — Jesteś głupi jak pies, który szczeka przez sen…
— Czego on się gniewa, ten… ten handlujący kośćmi?… — odparł Dagon i również sięgnął do noża.
— Cicho!.. Zgoda!.. — uspokajał ich sędziwy książę i także opuścił suchą rękę do pasa.
Przez chwilę wszystkim trzem drżały nozdrza i błyszczały oczy. Wreszcie Hiram, który uspokoił się najpierw, zaczął znowu, jakby nigdy nic nie zaszło.
— Parę miesięcy temu stanął w zajeździe Asarhadona niejaki Phut, z miasta Harranu…
— Miał odebrać pięć talentów od jakiegoś kapłana — wtrącił Dagon.
— Cóż dalej? — spytał Hiram.
— Nic. Znalazł łaskę u jednej kapłanki i za jej radą pojechał szukać swego wierzyciela do Tebów.
— Masz rozum dziecka, a gadatliwość kobiety — rzekł Hiram. — Ten harrańczyk nie jest harrańczykiem, ale Chaldejczykiem, i nie nazywa się Phut, ale Beroes…
— Beroes?… Beroes?… — powtórzył przypominając sobie Dagon. — Gdzieś słyszałem to nazwisko…
— Słyszałeś!.. — mówił z pogardą Hiram. — Beroes to najmędrszy kapłan w Babilonie, doradca książąt asyryjskich i samego króla…
— Niech on będzie doradcą, byle nie faraona, co mnie to obchodzi?… — rzekł bankier.
Rabsun podniósł się z krzesła i grożąc Dagonowi pięścią pod nosem zawołał: — Ty wieprzu, wypasiony na faraońskich pomyjach… Ciebie Fenicja tyle obchodzi, co mnie Egipt… Gdybyś mógł, za drachmę sprzedałbyś ojczyznę… Psie trędowaty!
Dagon zbladł i odparł spokojnym głosem: