— Na miłość Czasu, kobieto, mówię pani wyraźnie. Nie straciła pani żadnego okresu w swym życiu. Nie może pani niczego stracić.
Cofnęła się na jego krzyk, a potem nagle zachichotała.
— Ma pan strasznie śmieszny akcent. Szczególnie kiedy się pan złości.
Zmarszczył brwi. Jaki akcent? Mówił językiem pięćdziesiątego tysiąclecia równie dobrze jak wszyscy w sekcji. A może nawet lepiej.
Głupia dziewczyna!
Znowu stanął przy reflektorze, wpatrując się w swe odbicie, które nawzajem wpatrywało się w niego. Między jego brwiami rysowały się głębokie pionowe bruzdy. Wygładził czoło i pomyślał: nie jestem przystojny. Mam za małe oczy, uszy mi odstają, a podbródek jest za duży.
Dotychczas nigdy się nad tym nie zastanawiał, lecz teraz, dość niespodziewanie, wydało mu się, że przyjemnie byłoby być przystojnym.
Późno w nocy Harlan uzupełnił notatkami rozmowy, które nagrał, póki jeszcze wszystko miał świeżo w pamięci.
Jak zwykle w takich przypadkach, korzystał z molekularnego magnetofonu produkcji 55 Stulecia… W kształcie był to nie odznaczający się niczym szczególnym cylinderek długości około dziesięciu centymetrów i średnicy niewiele większej niż centymetr. Miał intensywną, ale nie zwracającą uwagi brązową barwę. Można go było łatwo umieścić w spince, kieszeni czy podszewce, w zależności od stylu ubrania, czy na przykład zawiesić u paska, guzika czy bransolety.
Niezależnie od tego, w jakim położeniu i gdzie umieszczony został magnetofon, miał on zdolność utrwalenia jakichś dwudziestu milionów słów na każdym z trzech poziomów energii molekularnej. Jeden koniec cylinderka był połączony z transliteratorem i odtwarzał głos w kuleczce znajdującej się. w uchu Harlana, a drugi koniec, poprzez pole elektromagnetyczne, łączył się z małym mikrofonem przy ustach — dzięki temu Harlan mógł słuchać i mówić równocześnie.
Każdy dźwięk, jaki się rozlegał w czasie „spotkania”, powtarzał się teraz w jego uchu, a słuchając tego, Harlan wypowiadał słowa komentarza, które zapisywały się na drugim poziomie, skoordynowane z poziomem pierwszym, na którym nagrane było spotkanie. Na tym drugim poziomie opisywał swe wrażenia, omawiał ważniejsze sprawy, wskazywał związki. W końcu zrobił użytek z rejestratora molekularnego, by sporządzić raport — nie tylko zapis dźwiękowy, lecz również streszczenie.
Weszła Noys Lambent. Nie zasygnalizowała swego wejścia.
Harlan oburzony odłożył mikrofon i słuchawkę, schował je do molekularnego magnetofonu, umieścił wszystko w futerale i zatrzasnął go.
— Dlaczego pan jest stale taki zły na mnie? — zapytała Noys. Jej ramiona i ręce były nagie, a długie nogi majaczyły w lekko promieniującym pianolicie.
Powiedział:.
— Nie jestem zły. Nie mam dla pani żadnych uczuć. -1 w owej chwili uważał, że jest to stwierdzenie absolutnie prawdziwe.
Spytała:
— Pan jeszcze pracuje? Pan musi być bardzo zmęczony.
— Nie mogę pracować, jeśli pani jest tutaj — powiedział kwaśno.
— Pan gniewa się na mnie. Przez cały wieczór nie zamienił pan ze mną ani słowa.
— Starałem się w miarę możności nie mówić z nikim. Nie poszedłem tam, żeby mówić. — Czekał, aż Noys wyjdzie.
Lecz ona powiedziała:
— Przyniosłam panu coś do picia. Zauważyłam, że ten napój smakował panu na przyjęciu, a jedna szklanka nie wystarczy. Szczególnie jeśli ma pan zamiar pracować.
Spostrzegł za nią niewielkie mekkano, ślizgające się po gładkim polu siłowym.
Owego wieczora jadł niewiele, kosztując tylko potraw, o których obszernie meldował w poprzednich obserwacjach, lecz których (z wyjątkiem maleńkich próbek) starał się wtedy nie jeść. Wbrew woli smakowały mu. Wbrew woli podobał mu się pienisty, lekko zielony o miętowym smaku napój (raczej nie alkoholowy), który ostatnio był w modzie. Nie istniał on w tym Stuleciu przed dwoma fizjolatami i przed ostatnią Zmianą. Rzeczywistości.
Wziął drugą porcję od mekkano, poważnie skinąwszy głową Noys na znak podziękowania.
A dlaczego Zmiana Rzeczywistości, która nie miała fizycznego wpływu na Stulecie, wydała nowy napój? Cóż, nie jest Kalkulatorem, żeby zadawać sobie takie pytania. Poza tym najbardziej szczegółowo przygotowane Zmiany nie mogły całkowicie wyeliminować niepewności, wszystkich efektów ubocznych. Gdyby nie to, niepotrzebni byliby Obserwatorzy.
Byli sami w domu, Noys i on. Mekkano w ciągu dwóch ostatnich dziesięcioleci osiągnęły szczyt popularności, której nie traciły jeszcze przez jedno dziesięciolecie w tej Rzeczywistości, a więc Noys nie zatrudniała służących.
Oczywiście, skoro kobiety tej epoki były równie niezależne materialnie, jak mężczyźni, i wedle własnej ochoty mogły mieć dzieci, bez konieczności fizycznego rodzenia, to wspólny pobyt z nimi nie mógł być niczym „nieprzyzwoitym”, przynajmniej według kryteriów 482 Stulecia.
Lecz Harlan czuł się skompromitowany.
Dziewczyna wyciągnęła się i podparła łokciem na sofie. Wzorzyste obicie mebla zapadło się pod nią, jakby ją chciało objąć. Zrzuciła przezroczyste buciki, a palce jej nóg zginały się i rozginały w elastycznym pianolicie miękko jak łapy leniwego kota.