Socjolog Voy przedstawił Harlana. Feruk, z jawnym oburzeniem patrząc na znaczek Technika, kiwnął głową i kontynuował swe zajęcie.
Harlan zapytał:
— Czy Biografia tej młodej kobiety jest już gotowa?
— Nie. Powiem panu, jak będzie. — Biografista należał do ludzi, którzy pogardę dla Techników posuwali do jawnego chamstwa.
— Spokojnie, Biografisto — rzekł Voy.
Feruk miał brwi tak jasne, że niemal niewidoczne. Zwiększało to podobieństwo jego twarzy do czaszki kościotrupa. Przewrócił oczami w nagich oczodołach i spytał:
— Zniszczyliście statki kosmiczne? Voy skinął głową:
— Na jedno Stulecie.
Feruk wykrzywił wargi i coś wymamrotał. Harlan skrzyżował ramiona i patrzył nieruchomo na Biografi-stę, który wreszcie odwrócił głowę, uznając swę porażkę.
Harlan pomyślał: on wie, że to również i jego wina. Feruk odezwał się do Voya:
— Jeśli już pan tu jest, niech pan powie, co, u Czasu, dzieje sią z tymi wnioskami o szczepionkę przeciwrakową? Nie jesteśmy jedynym Stuleciem, które ma serum antyrakowe. Dlaczego właśnie do nas wpływają wszystkie podania?
— Inne Stulecia otrzymują wcale nie mniej zgłoszeń. Przecież pan wie o tym.
— W takim razie powinni w ogóle nie przysyłać podań.
— Jak ich do tego zmusimy?
— Łatwo. Niech Rada Wszechczasów wstrzyma przyjęcia.
— Nie mam kontaktów z Radą Wszechczasów.
— Ale ma pan kontakty ze starym.
Harlan tępo, bez zainteresowania, przysłuchiwał się rozmowie. Przynajmniej pomagała mu ona zająć myśli drobiazgami, odwrócić je od chichoczącego sumatora. Wiedział, że „stary” to kierujący sekcją Kalkulator.
— Rozmawiałem ze starym — powiedział Socjolog — a on rozmawiał z Radą Wszechczasów.
— Bzdury. Po prostu przesłał schematyczne pisemko. On powinien o to walczyć. To przecież sprawa podstawowej polityki.
— Rada Wszechczasów nie jest teraz w nastroju do rozważania zmian w podstawowej polityce. Słyszał pan, jakie krążą plotki.
— Oczywiście, są bardzo zajęci. Gdy tylko trzeba się postawić, zaraz dowiadujemy się, że Rada jest zajęta czymś bardzo ważnym.
(Gdyby Harłan miał odpowiedni nastrój, z pewnością by się uśmiechnął w tym miejscu).
Feruk zastanawiał się przez chwilę, a potem wybuchnął:
— Większość ludzi nie rozumie tego, że surowica antyrakowa to nie to samo co sadzonki drzew czy maszyny rolnicze. Wiem, że każdą gałązkę świerka należy obserwować z punktu widzenia niepożądanych wpływów na Rzeczywistość, lecz serum antyrakowe zawsze ma związek z ludzkim życiem, a to jest sto razy bardziej skomplikowane.
— Trzeba się zastanowić! Pomyślcie, ile ludzi rocznie umiera na raka w każdym Stuleciu, które nie ma surowicy przeciwrakowej tego czy innego rodzaju. Ludzie nie chcą umierać, więc czasowe rządy w każdym Stuleciu bez końca wystosowują do Wieczności apele w rodzaju: „Bardzo prosimy o nadesłanie siedemdziesięciu pięciu tysięcy ampułek surowicy dla ludzi nieuleczalnie chorych, którzy są absolutnie niezbędni dla kultur, dane biograficzne w załączeniu”.
Voy pokiwał głową:
— Wiem, wiem.
Lecz Feruk był nadal rozgoryczony:
— Człowiek czyta te dane, z których wynika, że każdy facet jest bohaterem. Śmierć każdego z nich stanowiłaby niepowetowaną stratę dla świata. Rozpracowuje się to. Widzi się, co byłoby z Rzeczywistością, gdyby każdy z nich żył, i — na miłość Czasu! — gdyby żyli w różnych zestawieniach.
W ubiegłym miesiącu zbadałem pięćset siedemdziesiąt dwa podania w sprawie raka. Siedemnaście, dosłownie siedemnaście Biografii nie pociągało za sobą niepożądanych zmian w Rzeczywistości. Nie było ani jednego przypadku prawdopodobieństwa pożądanej Zmiany Rzeczywistości, lecz Rada mówi, że przypadki neutralne mogą otrzymać surowicę. Względy ludzkie, wie pan. A więc siedemnastu ludzi w wybranych Stuleciach zostało wyleczonych w tym miesiącu.
I co się dzieje? Czy Stulecia są szczęśliwe! Nigdy w życiu! Jeden człowiek wyzdrowiał, a dziesięciu w tym samym Stuleciu, w tym samym Czasie, nie wyzdrowiało. Wszyscy pytają: dlaczego akurat ten? Możliwe, że faceci, których nie leczymy, są lepsi, może są to kochani przez wszystkich filantropi, a człowiek, którego wyleczyliśmy, bije i kopie leciwą matkę, jeśli ma akurat wolny czas, bo nie maltretuje swoich dzieci. Oni nic nie wiedzą o Zmianach Rzeczywistości, a nie możemy im tego powiedzieć.
Sami sobie robimy kłopoty, Voy, póki Rada Wszechczasów nie przesieje wszystkich podań i nie będzie zatwierdzała tylko tych, które wywołują pożądaną Zmianę Rzeczywistości. To wszystko. Albo leczenie zdaje się na coś ludzkości, albo koniec z tym. Dosyć tego gadania w stylu: „No, to nie przynosi szkody…”.
Socjolog słuchał tego z wyrazem łagodnego ubolewania na twarzy, wreszcie powiedział:
— Gdyby to jednak pan miał raka…
— Głupia uwaga. Czy na tym opieramy nasze decyzje? Nie byłoby nigdy Zmiany Rzeczywistości. Jakiś biedny frajer zawsze musi dostać kopniaka, prawda? Przypuśćmy, że to pan byłby tym frajerem…