Читаем Messier 13 полностью

Statek, na pokładzie którego się znajdowałem, szedł torem wielokrotnie sprawdzonym nie tylko w obliczeniach, ale i w praktyce. Drogę z Ziemi na Petty pokonywał chyba po raz dziesiąty. Zawoził tam aparaty i uczonych, historyków, archeologów, egzobiologów, a przywoził z powrotem innych. Nie było mowy o jakiejkolwiek pomyłce. Tyle tylko, że sygnał oznajmiający wyjście z czarnego korytarza zabrzmiał, jak wynikało z cyferek, które wyskoczyły na tarczą mojego podręcznego kalkulatora, o dobre ćwierć miliparseka wcześniej, niż należało.

Od stu lat metagalaktyka stoi przed ludźmi otworem. Spenetrowaliśmy spory szmat przestrzeni, znajdując miliony światów, o których miliony ludzi napisało prace doktorskie. Nie znaleźliśmy jednego: cywilizacji. Przynajmniej tak długo, aż wysłana w kierunku Messier 13 ekspedycja przypadkiem nie napotkała na swojej drodze układu Millsa, a w nim planety pławiącej się niemal w samym centrum słonecznej ekosfery. Na tej planecie istniało życie. Istniała także wysoko rozwinięta cywilizacja. Niegdyś. To znaczy pozostały po niej urządzenia i budowle. Nie pozostał żywy świadek dawnej świetności. Czyli kolejna porażka apostołów Kontaktu, a nieoczekiwany raj dla archeologów. Oni to właśnie zaanektowali planetę i władali nią niepodzielnie do dnia dzisiejszego.

Tak im się przynajmniej zdawało. W rzeczywistości od pierwszej chwili pozostawali pod dyskretną opieką SAO, naszej stacji, założonej na księżycu Petty. Nie sposób było przecież pozostawić naukowców samopas, zagubionych w przestrzeni. Zbyt byli złaknieni owego Kontaktu i na skutek tego, jak zwykle, nieodpowiedzialni. O istnieniu naszej agentury na satelicie nie wiedzieli lub udawali, że nie wiedzą. To jednak było nam obojętne.

Pierwsze sygnały o niewyjaśnionych zjawiskach, zaobserwowanych przez uczonych, badających Petty, dotarły do naszej Centrali mniej więcej miesiąc temu. Ktoś zauważył pojawiające się nad horyzontem świetlne spirale, kilku archeologów widziało na własne oczy niewielkie obiekty latające, a pilot bazy zameldował, że w czasie jednego z lotów patrolowych spostrzegł zainstalowane na ziemi silne reflektory, w miejscu oddalonym od stanowisk badawczych, a więc i ludzi, o kilka tysięcy kilometrów. Wtedy stacja SAO na satelicie Petty urosła nagle do rangi kluczowej placówki Agencji. Natychmiast wyruszyła tam silna ekipa, która miała wzmocnić dwuosobową dotąd załogę. Na czele ekspedycji stanął sam Bess. A ja wtedy właśnie otrzymałem pierwsze zadanie, po odejściu zza biurka. Używając sobie tylko wiadomych sposobów, kierownictwo „Trójki” umieściło mnie w załodze statku, który wiózł na Petty kolejną zmianę naukowców. Leciałem jako fotonik, specjalista w zakresie pomiarów metodą cięciwy ujemnej. No cóż, na tym istotnie znałem się coś niecoś. A ponieważ pomiarowiec był na Petty potrzebny właśnie z racji owych niewyjaśnionych zjawisk, więc w uzasadnieniu mojej obecności na pokładzie kryła się nawet cząstka prawdy. Cząstka, oczywiście. Całej prawdy nie musieli znać.

Podniosłem się i wyprostowałem. W oczach mi zawirowało, musiałem szybko oprzeć się dłonią o ścianę kabiny. Tak, latamy w ten sposób od stu lat, ale nikt nie zdołał jeszcze wymyślić skutecznej ekranizacji, zabezpieczającej ludzi przed skutkami przechodzenia przez supersilne pola grawitacyjne, chociażby wytwarzane w siłowniach ich własnych statków. Były obojętne dla zdrowia, ale odbierały zdolność ruchu i paraliżowały procesy myślowe. Wszystkim pilotom i załogom, poza nami. My nie mogliśmy sobie pozwolić na ryzyko sekundowego choćby braku kontaktu myślowego z otoczeniem. Dlatego Akademia Techniczna SAO wykombinowała nam specjalnie uzupełnioną osobistą aparaturę korekcyjną. Reszta była sprawą odpowiedniego przeszkolenia i treningu.

Przebiegłem palcami po klawiszach, wbudowanych w czerwoną płytkę wszytą w ramię mojego skafandra i poczułem się lepiej. Ostrzegawczy sygnał dźwięczał w dalszym ciągu. Jeśli mam być zwykłym członkiem załogi, nie mogę zdradzić, że wychodzenie z czarnego korytarza jest dla mnie mniej kłopotliwe niż dla reszty. Ale spałem dostatecznie długo. Spałem i miałem sny. Potrzebowałem ruchu. Potrzebowałem widoku ludzi. Nie chciało mi się czekać. Poza tym pozostawała sprawa owego przedwczesnego powrotu do lotu czasowego. Z tym, niezależnie od moich psychicznych stanów, nie powinienem zwlekać.

Перейти на страницу:

Похожие книги

Аччелерандо
Аччелерандо

Сингулярность. Эпоха постгуманизма. Искусственный интеллект превысил возможности человеческого разума. Люди фактически обрели бессмертие, но одновременно биотехнологический прогресс поставил их на грань вымирания. Наноботы копируют себя и развиваются по собственной воле, а контакт с внеземной жизнью неизбежен. Само понятие личности теперь получает совершенно новое значение. В таком мире пытаются выжить разные поколения одного семейного клана. Его основатель когда-то натолкнулся на странный сигнал из далекого космоса и тем самым перевернул всю историю Земли. Его потомки пытаются остановить уничтожение человеческой цивилизации. Ведь что-то разрушает планеты Солнечной системы. Сущность, которая находится за пределами нашего разума и не видит смысла в существовании биологической жизни, какую бы форму та ни приняла.

Чарлз Стросс

Научная Фантастика