Wyszedłem na korytarz. Światła były wygaszone, tylko ściany promieniowały nikłą, matową poświatą. Przestąpiłem wysoki próg owalnych drzwi, przypominających właz do starych rakiet i znalazłem się w dyspozytorni. Tak nazywaliśmy największą kabinę, gdzie spotykaliśmy się w czasie wolnym od zajęć, aby posłuchać muzyki, zjeść coś lub chociażby pogawędzić. Do tego ostatniego mnie przynajmniej nie było spieszno, musiałem jednak chcąc nie chcąc zachowywać się jak pozostali. A ci byli aż nadto towarzyscy. Z sześciu osób załogi, włączając w to pilotów, pięcioro leciało na Petty po raz pierwszy. Rozpierała ich duma i ciekawość. Palili się do swoich koparek i analizatorów, ale bardziej jeszcze do piastowanej w myślach wizji spotkania z obcą cywilizacją, do czego, rzecz jasna, nie przyznawali się sami przed sobą, rozmawiając wyłącznie o fachowej stronie wykopalisk. Nie potrafili się jednak maskować, w każdym razie nie przede mną. Z nagłych zamyśleń, półsłówek, odruchowych gestów, kiedy rozmowy dotykały przypadkiem owych zaobserwowanych ostatnio niewyjaśnionych zjawisk, można było bez trudu wyczytać, że każdy z nich składa w marzeniach kolejne ofiary bóstwu Kontaktu. No cóż, uczeni…
W momencie, w którym przekroczyłem próg dyspozytorni, ostrzegawczy świergot umilkł, jak ucięty nożem. Dzięki temu moje pojawienie się wypadło bardziej naturalnie, niż przewidywałem. Nie musiałem uciekać się do opowieści o rzekomym złym samopoczuciu, którą sobie przygotowałem, idąc korytarzem.
— Cześć — mruknąłem, kierując się w stronę wolnego fotela pod prostokątnym ekranem, imitującym okno. Za nim rozpościerała się, przeszyta nierównymi złotymi ściegami, wieczna czerń próżni. Ekran rozcieńczał tę czerń granatem, upodabniając nieboskłon do ziemskiego. Może było im to potrzebne.
Warda zwrócił głowę w moją stronę i uśmiechnął się. Natychmiast jednak spoważniał i, unosząc porozumiewawczo brwi, położył palec na ustach. Przyjrzałem mu się, po czym przeniosłem pytający wzrok na siedzącego przed pulpitem łączności Barcewa. Ten obdarzył mnie tylko przelotnym spojrzeniem, wskazując brodą płonące przed nim sygnalizacyjne światełka.
Podszedłem bliżej i stanąłem za jego plecami. — Co się stało? — spytałem, udając, że nie dostrzegam, jak bardzo jest zajęty.
Dłuższą chwilę kazał mi czekać na odpowiedź. W końcu potrząsnął głową i spojrzał na mnie ponownie. W jego wzroku malowało się napięcie.
— Za chwilę nam powiedzą — mruknął. Postukał wskazującym palcem w krawędź pulpitu i dodał: — Zamfi i Leski są przy sterach. Prosili, żeby im nie przeszkadzać. Robią obliczenia. Jak tylko coś będą wiedzieli… — zawiesił głos.
Obejrzałem się na Wardę. Ten pochwycił mój wzrok i milcząc wskazał mi fotel, do którego przed chwilą zmierzałem. Tym razem skorzystałem z zaproszenia.
— O co chodzi? — spytałem ponownie, przyciszonym głosem, żeby okazać moją dobrą wolę. — Dlaczego zbudzono nas tak wcześnie?
Warda uśmiechnął się i przechylił w fotelu, zbliżając głowę do mojego ramienia.
— Powiedzieli tylko, że nic groźnego — odrzekł szeptem. — Wygląda na to, że otrzymali jakąś wiadomość albo że tachdar wykrył przed nami jakiś… jakieś promieniowanie — dopowiedział po chwili bez przekonania. Przysiągłbym, że miał na końcu języka słówko „obiekt”. Tachdar wykrył obiekt. Tak, żaden z nich nie przestaje o tym marzyć. I żadnemu nie przyjdzie na myśl, że dla Ziemi takie spotkanie wcale nie musi oznaczać błogosławieństwa. Że mogłoby być wręcz przeciwnie.
— Nic więcej nie wiadomo? — rzuciłem obojętnym tonem, myśląc, że powinienem się zorientować, o co właściwie chodzi, i to szybko. Zanim palną jakieś głupstwo… gdyby rzeczywiście coś tam przed nami było. Chociażby tylko promieniowanie czy wiązka fal, a więc coś, co tak czy owak niesie interesujące, być może, informacje.
Westchnął. Przygładził bujną jasną czuprynę i wrócił do poprzedniej pozycji.
— Obiecali dać znak, kiedy tylko sprawdzą obliczenia — powiedział z żalem. Nawet i on. Nestor egzobiologów… jeszcze mój ojciec chodził na jego wykłady. Ojciec…
— Marny kontakt z Petty? — spytałem szybko.
Potrząsnął głową.
— Nie — odrzekł. — To znaczy nie mieliśmy go jeszcze minutę temu — poprawił się. — Powinniśmy być teraz w korytarzu — dodał tonem wyjaśnienia.