Wreszcie wszystko się trochę uspokoiło. W mojej kabinie pozostało ich zaledwie trzech, wciśniętych w zakamarki między pulpitami a dekoracjami. Ktoś poinformował mnie, że Ziemia jest już na podglądzie. Nie wiedziałem, dlaczego podglądają Ziemię, chociaż rzecz polega na tym, żeby to właśnie Ziemia nas widziała, ale siedziałem cicho. Za moment ten sam głos oświadczył, że do rozpoczęcia programu zostały dwie minuty. Zapalono światła. W ich blasku przestałem widzieć. Dopiero po chwili ujrzałem jakiegoś dryblasa, a właściwie tylko jego rękę, wysuniętą zza lustra, pod którym biegły fioletowe tasiemki z wszytymi w nie płonącymi gwiazdami. Trzymał w niej chorągiewkę. Nikt mi tego nie powiedział, ale kiedy ta ręka wraz z ową chorągiewką wykonała gwałtowny zamach, zrozumiałem, że seans się zaczął. Skupiłem całą uwagę na tym, żeby rozpocząć we właściwym momencie. Kopii scenariusza nie dostałem, powiedzieli, że nie mają już żadnego rezerwowego egzemplarza. Słyszałem jakieś grzmoty, wycie wiatru, huk gazu wylatującego z dyszy startujących rakiet, przetłumaczone na języki dźwięków promieniowanie gwiazd… Niebawem do tego wszystkiego dołączyła się muzyka. Była fascynująca, posępna i ogromna. Czułem, że moje ciało pokrywa się gęsią skórką. Jakiś głos recytował coś, czego nie rozumiałem. W pewnej chwili umilkł. Przez moment trwała cisza, po czym nagle coś gruchnęło i w tym samym ułamku sekundy ujrzałem w jednym z ustawionych w kabinie zwierciadeł swoją własną twarz. Przyjrzałem się jej uważnie. Tak, to byłem ja. Kątem oka pochwyciłem ruch po przeciwnej stronie tego samego lustra. Facet z chorągiewką, wychylony tak, że niemal unoszący się poziomo w powietrzu, dawał mi jakieś rozpaczliwe znaki.
Wtedy pojąłem, że to już. Że na mnie patrzą. A równocześnie, jakimś cudem wróciła mi świadomość tego, co tutaj robię… co mam zrobić. Jeszcze sekunda i mogłem się uśmiechnąć. Kabina z jej cudeńkami, muzyka, głosy, lustra, wszystko to zniknęło. Pomyślałem o tych, którzy teraz za moim pośrednictwem przedstawiają się Ziemi. Przypomniałem sobie ten spokój, który mną owładnął, kiedy po raz pierwszy poczułem przepływający przeze mnie strumień ich emisji. Przeszło mi przez myśl, jakby to było pięknie, gdyby właśnie teraz moje wystąpienie zbiegło się z ich kolejnym seansem. Niestety, milczeli. Ale byłem już tak spokojny, jak wtedy. Wróciła mi jasność myśli i zdolność formułowania zdań. To co miałem do powiedzenia, samo ułożyło się w logiczne, związane treścią warstwy. Uśmiechałem się nadal. Poprawiłem się w fotelu i, uśmiechnięty, zacząłem mówić…