Pochyliłem się i pocałowałem ją. Przygarnąłem ją mocniej i pocałowałem po raz drugi. Teraz jej wargi odpowiedziały mi leciutkim drgnieniem. Nie chciałem więcej. Nie wypuszczając jej z ramion, odchyliłem do tyłu głowę i spojrzałem jej w oczy.
— Dziewczyno — powiedziałem — wiesz, co to było?
Zarumieniła się. Milczała.
— Nie wiesz — uśmiechnąłem się, — Nie możesz wiedzieć. Przyszedłem tutaj specjalnie po to. To był pocałunek gwiazd. Naprawdę. Przesłali ci go za moim pośrednictwem ci, których tak bardzo chciałaś poznać. I nie myśl, że żartuję… albo że to tylko słowa, jakie wypowiada się, spotykając z dziewczyną. Tak jest naprawdę…
Przez jej drobną twarz przeleciał leciutki grymas. Zaraz potem w kącikach warg zaznaczył się ślad uśmiechu.
— Stamtąd, gdzie byłeś? — spytała, przekrzywiając przekornie główkę.
— Tak — odpowiedziałem poważnie. — Ale w dalszym ciągu nic nie rozumiesz. Zrobiłem dla ciebie więcej, niż ktokolwiek kiedykolwiek zrobił dla dziewczyny… której się nie podoba. Przyszedłem do ciebie pierwszej, pierwszej, rozumiesz?… żeby ci powiedzieć, że nawiązałem Kontakt z obcą cywilizacją. Normalny, rzetelny Kontakt, żadne świetliste koła, dyski i włochate stwory wywalające na was języki. Informacje. Od nas do nich i od nich… informacje zupełnie wystarczające, jak na nasze pragnienie poznania. Twoje przede wszystkim. Tak to jest…
Wyrwała mi się z ramion, cofnęła się i wydała cichy okrzyk. Jej oczy zabłysły przez moment, po czym zaraz przygasły.
— Jeśli to żarty… — wykrztusiła przez zaciśnięte gardło.
Zaprzeczyłem ruchem głowy.
— Za pół godziny będą o tym wiedzieć wszyscy. Przynajmniej ci tam — wskazałem brodą dach bazy. — Potem przekaże, to, czego się dowiedziałem, całej Ziemi. Ale przez najbliższe minuty wiemy o tym tylko ty i ja. Nie, teraz nie powiem ci o nich nic — dodałem szybko widząc, że otwiera usta. — Pamiętasz, co mówiłem o sobie… jak mnie „przerobili” wysyłając w powrotną drogę? Że urządzili sobie ze mnie nadajnik, żebym przekazywał im informacje o nas? Otóż okazało się, że mogę działać, jeśli wolno tak powiedzieć, w obu kierunkach. Nadajnik przeobraził się w odbiornik. Wykorzystali go, żeby nam przesłać komplet informacji o sobie. Myślę, że to dopiero pierwsze stadium naszej… znajomości. Ale musisz uzbroić się w cierpliwość. O tym, czego się dowiedziałem, będę mówił wobec wszystkich. Uważam, że to się należy… każdemu człowiekowi na Ziemi. Żeby nie było nikogo, kto dowie się później. A tobie, teraz, powiedziałem tylko, co się stało… i nie uważam, żeby to było mało. A nie zająknę się nawet o tym, co już o nich wiem, także i dlatego, żebyś nie pomyślała, że ten pocałunek naprawdę był tylko od nich. Rozumiesz?…
Stała jeszcze chwilę nieruchomo, po czym skoczyła do przodu i zarzuciła mi ramiona na szyję. Mocno przywarła mi policzkiem do ramienia. Jak to jednak dobrze mieć zwykłe, męskie ramiona, choćby tylko dwa, normalną gładką skórę i ręce o pięciu zaledwie palcach.
Rozejrzałem się. Brzeg morza był wymieciony z ludzi. Change gdzieś zniknął, pewnie czuwał przy swoich automatach. Inni nie ruszą się przed północą.
Opuściłem wzrok. Natrafiłem na czarne jak przestrzeń włosy, z lekkim, granatowym połyskiem. Tak zmienia się próżnia, kiedy człowiek wkracza w sąsiedztwo atmosfery, co zawsze oznacza powrót… choćby do obcego świata. Bo dla pilota to także jest powrót. Uśmiechnąłem się i dotknąłem wargami tych włosów. Przestałem się rozglądać.
— Urządzicie mi tutaj studio — ciągnąłem — i zapewnicie odbiór przez wszystkie stacje na Ziemi. Chcę, żeby mnie widzieli, kiedy będę mówił. Inaczej nie potrafię nikogo przekonać… rzecz jest, mimo wszystko, dość niezwykła… — uśmiechnąłem się szeroko, wodząc wzrokiem po ich skamieniałych twarzach. Wszyscy, ilu ich było, wytrzeszczali na mnie oczy. Najwyraźniej nie znajdowali słów. Niektórzy ich chyba nawet nie szukali.
Pierwszy ocknął się Offian. Westchnął głęboko, przejechał dłonią po swojej białej czuprynie, po czym powiedział zachrypniętym głosem:
— Brzmi to wszystko fantastycznie… ale już dawno nauczyliśmy się nie lekceważyć fantazji… jakie rodzi wyobraźnia człowieka. Jesteś pewny, że się nie mylisz?
— Nie mylę się — odpowiedziałem. — Zresztą rzecz jest do sprawdzenia. Jeśli potrafiliście — poszukałem wzrokiem łysego grubasa z Akademii SAO — stwierdzić, że nadaję sygnały, to powinniście także umieć przechwycić te, które stamtąd płyną do mnie. Wasza aparatura jest dostatecznie uniwersalna… tak przynajmniej zawsze słyszałem. Proponuję, żebyście zainstalowali swoje anteny w moim statku… będę tam siedział, aż dojdzie do tego wykładu, który mam zamiar wygłosić… przed pełną widownią.
Bess poruszył się niespokojnie w swoim fotelu.
— Czy te wiadomości — zaczął marszcząc brwi — nie będę zbyt… szokujące? — burknął bez przekonania.