— Jak pani woli, jak pani sobie życzy — odparł Woland, a Asasello usiadł na swoim miejscu.
— Więc na czym żeśmy to stanęli, nieoszacowana królowo Margot? — mówił Korowiow. — Ach, tak, serce… W serce to on trafia — Korowiow wyciągnął długi swój palec w kierunku Asasella — jak chce. W dowolny przedsionek albo w dowolną komorę — do wyboru.
Małgorzata nie od razu zrozumiała, a zrozumiawszy zawołała ze zdumieniem:
— Ale przecież ich nie widać!
— Złociutka — skrzeczał Korowiow — cała sztuka na tym polega, że są niewidoczne! Na tym właśnie polega cały dowcip! W przedmiot, który widać, każdy potrafi trafić!
Korowiow wyjął z szuflady stołu siódemkę pik, podał ją Małgorzacie i poprosił, by zechciała zaznaczyć paznokciem dowolne serduszko. Małgorzata zaznaczyła to w prawym górnym rogu. Helia schowała kartę pod poduszkę i zawołała:
— Gotowe!
Asasello, który siedział tyłem do poduszki, wyjął z kieszeni sztuczkowych spodni oksydowany samopowtarzalny pistolet, oparł sobie lufę na ramieniu i nie odwracając się w stronę łoża wystrzelił, wywołując zabawne przerażenie Małgorzaty. Spod przestrzelonej poduszki wyjęto siódemkę. Zaznaczone przez Małgorzatę serduszko było przedziurawione.
— Nie chciałabym się spotkać z panem, kiedy będzie pan miał w ręku rewolwer — spoglądając kokieteryjnie na Asasella powiedziała Małgorzata. Pasjami lubiła ludzi, którzy to, co robią, robią po mistrzowsku.
— Królowo bezcenna — piszczał Korowiow — nikomu bym nie radził spotkać się z nim nawet wtedy, kiedy nie będzie miał w ręku żadnego rewolweru! Daję słowo honoru byłego dyrygenta chóru cerkiewnego, słowo honoru byłego zapiewajły, że nie ma czego zazdrościć człowiekowi, który na swej drodze spotka Asasella.
Wesoła kolacja trwała dalej. Świece opływały w kandelabrach, falami płynęło przez pokój suche, wonne ciepło kominka. Małgorzata najadła się, ogarnęło ją uczucie błogości. Patrzyła, jak szare kółka dymu znad cygara Asasella żeglują do kominka i jak kocur chwyta je na koniuszek szpady. Nie chciało jej się nigdzie stąd odchodzić, choć odnosiła wrażenie, że jest już bardzo późno. Według wszelkich oznak dochodziła szósta rano. Wykorzystała więc chwilę milczenia, zwróciła się do Wolanda i nieśmiało, niepewnie powiedziała:
— Chyba czas już na mnie… Jest późno…
— Dokąd się pani śpieszy? — zapytał Woland uprzejmie, ale nieco oschle. Pozostali milczeli, udawali, że są pochłonięci kółeczkami dymu z cygara.
To do reszty zmieszało Małgorzatę.
— Tak, już czas — powtórzyła i odwróciła się, jak gdyby szukając narzutki czy płaszcza. Poczuła się nagle zażenowana swoją nagością. Wstała od stołu, Woland w milczeniu podniósł z łóżka swój brudny znoszony szlafrok, a Korowiow narzucił go Małgorzacie na ramiona.
— Dziękuję panu, messer — zaledwie dosłyszalnie powiedziała Małgorzata i pytająco popatrzyła na Wolanda. Uśmiechnął się w odpowiedzi tyleż uprzejmie, ile obojętnie. Czarna rozpacz z miejsca oblała jej serce. Małgorzata poczuła się oszukana. Nikt najwyraźniej nie zamierzał zaproponować żadnej nagrody za jej usługi na balu, nikt jej także nie zatrzymywał. Na domiar złego było dla niej zupełnie oczywiste, że nie ma dokąd iść. Przelotna myśl o tym, że trzeba będzie wrócić do willi, wywołała w niej wewnętrzny wybuch rozpaczy. A może ma poprosić sama, jak to jej doradzał Asasello, kiedy ją wodził na pokuszenie W ogrodzie Aleksandrowskim? “Nie, za nic!” — powiedziała sobie.
— Wszystkiego dobrego, messer — powiedziała na głos, pomyślała zaś: “Byle się stąd wydostać, potem już jakoś dojdę do rzeki i utopię się”.
— Proszę usiąść — rozkazał nagle Woland. Małgorzata zmieniła się na twarzy i usiadła.
— Chce pani może powiedzieć coś na pożegnanie?
— Nie, messer, nie mam nic do powiedzenia — dumnie odparła Małgorzata — poza tym, że jeśli jestem jeszcze potrzebna, to jestem gotowa zrobić wszystko, czego będziesz sobie życzył. Nie jestem ani trochę zmęczona i bardzo dobrze bawiłam się na balu — Małgorzata patrzyła na Wolanda jak przez zasłonę, jej oczy napełniały się łzami.
— To była próba — powiedział Woland — niech pani nigdy nikogo i o nic nie prosi! Nigdy i o nic, tych zwłaszcza, którzy są od pani potężniejsi. Sami zaproponują, sami wszystko dadzą. Siadaj, dumna kobieto — Woland zdarł z Małgorzaty ciężki szlafrok i Małgorzata znowu siedziała na posłaniu obok Wolanda. — A więc, Margot — ciągnął Woland łagodniejszym już głosem — czego pani chce za to, że była dziś pani gospodynią mego balu? Proszę mówić! I proszę już teraz mówić bez skrępowania, ponieważ propozycja wyszła ode mnie.
Serce Małgorzaty załomotało, westchnęła głęboko, zaczęła się zastanawiać.
— No, cóż to, śmielej! — zachęcał Woland. — Proszę rozbudzić swoją wyobraźnię, niechże jej pani da ostrogę! Już za samą obecność przy zamordowaniu tego, niech mu ziemia ciężką będzie, łotra barona należy się człowiekowi nagroda, zwłaszcza jeśli człowiek ten jest kobietą. A więc?