Oto, na przykład, nie stchórzyłeś, obecny procuratorze prowincji Judea, a ówczesny trybunie legionu wtedy, tam, w Dolinie Dziewic, kiedy tak niewiele brakowało, żeby rozwścieczeni Germanie zagryźli olbrzyma Szczurzą Śmierć? Ale zechciej mi wybaczyć, filozofie! Czyżbyś ty, tak rozumny, mógł przypuścić, że z powodu człowieka, który popełnił przestępstwo przeciw cezarowi, procurator Judei zaprzepaści swoją karierę?
— Tak, tak… — jęczał i szlochał przez sen Piłat.
— Teraz zawsze będziemy razem — mówił doń we śnie obdarty filozof — włóczęga, który, nie wiedzieć w jaki sposób, stanął na drodze Jeźdźca Złotej Włóczni — gdzie jeden, tam i drugi! Kiedy wspomną mnie, równocześnie wspomną ciebie! Mnie, podrzutka, syna nieznanych rodziców, i ciebie, syna króla — astronoma i młynarzówny, pięknej Pilli.
— Tak, zechciej o mnie pamiętać, wspomnij o mnie, o synu astronoma — prosił we śnie Piłat. I spostrzegłszy we śnie skinienie idącego obok niego nędzarza z En Sarid, skinienie, które było zapewnieniem, surowy procurator Judei z radości śmiał się i płakał przez sen.
Wszystko to było bardzo piękne, ale tym żałośniejsze było przebudzenie hegemona. Banga zawył do księżyca i urwała się przed procuratorem śliska, jak gdyby wymoszczona oliwą błękitna droga. Otworzył oczy i odruchowo chwycił obrożę Bangi, a potem jego zbolałe źrenice zaczęły szukać księżyca i spostrzegł, że księżyc odpłynął nieco na bok i stał się srebrzystszy. Blask miesiąca silniejszy był niż nieprzyjemne, niespokojne światło igrające na tarasie tuż przed oczyma. W dłoniach centuriona Szczurzej Śmierci pełgała i kopciła pochodnia. Ten, który ją trzymał, spoglądał ze strachem i z nienawiścią na niebezpieczną bestię, gotującą się do skoku.
— Nie rusz, Banga — powiedział chorym głosem procurator i zakaszlał. Osłaniając się dłonią przed płomieniem, ciągnął: — I w nocy, i przy księżycu nie zaznam spokoju!… O, bogowie!… Ty, Marku, także masz podła służbę. Żołnierzy czynisz kalekami…
Marek patrzył na procuratora z nieopisanym zdumieniem i procurator opamiętał się. Aby zatrzeć wrażenie niepotrzebnych słów, słów, które wypowiedział budząc się, procurator rzekł:
— Nie gniewaj się, centurionie. Moja rola, powtarzam, jest jeszcze gorsza. Czego chcesz?
— Przyszedł komendant tajnej służby — spokojnie zakomunikował Marek.
— Proś, proś — powiedział procurator odkaszlnąwszy i jego bose stopy zaczęły szukać sandałów. Płomień zatańczył na kolumnach, caligae centuriona zastukotały po mozaice. Centurion wyszedł do ogrodu.
— Nawet przy księżycu nie zaznam spokoju — zgrzytnąwszy zębami powiedział procurator sam do siebie.
Pod kolumnadą miejsce centuriona zajął człowiek w kapturze.
— Banga, nie rusz — cicho powiedział procurator i przygiął do ziemi kark psa.
Afraniusz, zgodnie ze swoim zwyczajem, rozejrzał się, nim zaczął mówić, odszedł w cień i dopiero, kiedy się przekonał, że poza nimi dwoma nie ma pod kolumnadą nikogo prócz Bangi, powiedział cicho:
— Proszę oddać mnie pod sąd, procuratorze. Miałeś rację. Nie potrafiłem ustrzec Judy z Kiriatu, został zasztyletowany, jak to przeczuwałeś. Proszę o oddanie mnie pod sąd i o dymisję.
Wydało się Afraniuszowi, że patrzy na niego czworo oczu — dwoje psich i dwoje wilczych.
Afraniusz wyjął spod chlamidy sakiewkę, zapieczętowaną dwoma pieczęciami, całą w zakrzepłej krwi.
— Ten oto woreczek z pieniędzmi mordercy podrzucili w domu arcykapłana. Krew na tym woreczku — to krew Judy z Kiriatu.
— Ciekawe, ile tam jest? — pochylając się nad sakiewką zapytał Piłat.
— Trzydzieści tetradrachm.
Procurator uśmiechnął się i powiedział:
— Nie jest to wiele.
Afraniusz milczał.
— Gdzie jest zabity?
— Tego nie wiem — godnie i ze spokojem odpowiedział człowiek, który nigdy nie rozstawał się ze swoim kapturem. — Rano rozpoczniemy poszukiwania.
Procurator drgnął, puścił rzemień sandała, który ani rusz nie chciał się zadzierzgnąć.
— Ale wiesz na pewno, że on nie żyje?
Na to pytanie procurator otrzymał oschłą odpowiedź:
— Pracuję w Judei od piętnastu lat, procuratorze. Wstąpiłem do służby za czasów Waleriusza Gratusa. Nie muszę oglądać zwłok, żeby powiedzieć, czy ktoś został zabity, i oto melduję ci, że ten, którego nazywano Juda z Kiriatu, przed kilkoma godzinami został zasztyletowany.
— Proszę, wybacz mi, Afraniuszu — odparł Piłat — nie rozbudziłem się jeszcze jak należy i tylko dlatego to powiedziałem. Źle sypiam — procurator uśmiechnął się — i ciągle mi się śni promień księżyca. To zabawne, wyobraź sobie — jak gdybym spacerował po tym promieniu. A zatem chciałbym się dowiedzieć, jakie są twoje w tej sprawie przypuszczenia. Gdzie zamierzasz go szukać? Siadaj, komendancie tajnej służby.
Afraniusz skłonił się, przysunął tron bliżej łoża i usiadł podzwaniając mieczem.
— Zamierzam go szukać w pobliżu wytłaczarni oliwek, w ogrodach Getsemani.
— Tak, tak. A dlaczego właśnie tam?
— Hegemonie, według moich przypuszczeń Juda został zabity nie w samym Jeruszalaim, ale też nie gdzieś daleko stąd; zabito go pod Jeruszalaim.