Читаем Niebo ze stali полностью

Wydanie polskie

Data wydania:

2012


Wydawca:

Powergraph Sp. z o.o.

ul. Cegłowska 16/2

01-803 Warszawa


ISBN 978-83-61187-41-7


Wydanie elektroniczne

Trident eBooks

tridentebooks@gmail.com


Prolog

Chłopiec stoi w mroku i wodzi wzrokiem po około trzydziestu twarzach. Należą do innych

dzieci, większość z nich jest w jego wieku. Dni smutku ledwo się skończyły, niemal wszystkie

twarze noszą ślady białej farby; tylko kilkoro dziewcząt przewiązało jeszcze włosy na znak

żałoby. Nie znały innego sposobu, by okazać uczucia. A teraz to...

Patrzy na nich spokojnie. Pochodzą z różnych klanów i szczepów, ale we wszystkich są

najstarsi i przez ostatnie lata stali się przywódcami reszty.

Straciliśmy większość młodych wojowników – zaczyna i obserwuje, żadna twarz się nie

krzywi, w żadnych oczach nie zapala się sprzeciw. – Plemiona będą przez wiele lat słabe, a

jednak zrobiły to, co zrobiły.

Zaciska dłonie, aż paznokcie wbijają mu się w skórę.

Gdybym mógł, zabiłbym ich. Spalił wozy, wyrżnął wszystkie ich konie, żeby patrzyli na

to i płakali. Zdrajcy... przeklęci...

Brakuje mu słów, więc spluwa na ziemię i rozciera plwocinę stopą.

Od dziś będę wojownikiem Klanu Złamanego Kła. – Takie słowa w ustach

dziesięcioletniego chłopca mogłyby wywołać uśmiech, gdyby nie jego oczy. – Będę w bitwie

nosił ozdoby mojego wuja i jeździł konno. Nazywam się Amureh.

Kiwają głowami. Gdy skacze się głową naprzód z urwistego brzegu do rzeki, nie można

zatrzymać się w locie.

Wuj powiedział, że dostaniemy część ich ziem. A jeśli spróbują na nie wrócić... Będę

czekał.

Wyjmuje nóż i głęboko nacina wnętrze prawej dłoni. Zaciska pięść i wygląda to tak, jakby

wyciskał krew z powietrza.

Zostanie blizna. – jedna z dziewczynek patrzy na niego z uwagą.

Wiem. I za każdym razem, gdy zacisnę dłoń na broni, będę pamiętał. Rozumiesz?

Tak.

Część I

Smak żelaza

Rozdział 1

Głębokie doliny mają to do siebie, że są pokrzywdzone, jeśli chodzi o światło. Cień

zalega w nich jeszcze długo po tym, gdy równiny czy płaskowyże wygrzewają się już w

promieniach słońca, a wilgoć po porannej rosie, która gdzie indziej znika w kilka chwil, tu

potrafi utrzymać się przez wiele godzin. Zwłaszcza przy południowo-wschodnim krańcu

takiej doliny, w pobliżu jednego z licznych w tej okolicy strumieni. Ubrania, choćby suszone

przez cały dzień i schowane w natłuszczone sakwy, rankiem są wilgotne i drażnią człowieka

nieprzyjemnym, lepkim chłodem. Trzeba nieustannie pilnować, by rzemienie, pancerze, buty,

pochwy mieczy i szabel, pasy i inne skórzane części ekwipunku były należycie

impregnowane, bo nie ma gorszej rzeczy niż kilkudniowy patrol w butach, które zaczynają cię

ocierać.

Kenneth nigdy nie wybrałby dla swoich ludzi takiej okolicy na kwatery. Cztery szałasy,

postawione chyba jeszcze przed ostatnią wojną z koczownikami, miały charakter aż nadto

tymczasowego schronienia, na dodatek zbudowano je w miejscu, gdzie słońce zagląda tylko

na kilka godzin w ciągu dnia, co odcisnęło na budowlach swój ślad. Pleśń, porosty i mchy

dokonały radosnej inwazji na drewno, część desek znikła, a z podłogi – jeśli można tak

nazwać ubitą glinę – kiełkowały tu i ówdzie chwasty. Gdy więc miesiąc temu żołnierze

Перейти на страницу:

Похожие книги