— Nic nie wiesz, gównożerco. — Młody Shadoree niespodziewanie przestał seplenić.
— Doprawdy? Od czterech dni idzie za wami reszta mojej kompanii. I jeden bardzo dobry czarownik. To on odczytał wasze myśli i dowiedział się, gdzie i którędy idziecie. Byliśmy tu już wczoraj w nocy i czekaliśmy na was, odpoczywając i nudząc się jak leszcze pod lodem. No, niezupełnie. Varhenn, pokaż mu, co złapaliśmy.
Dziesiętnik wyciągnął zza pazuchy coś, co wyglądało jak kłębek białej włóczki. Jeden koniec kłębka ozdobiony był paszczą, uzbrojoną w kilka rzędów stożkowatych zębów.
Kenneth wziął stworzenie i podsunął jeńcowi pod nos.
— Ewenhyr, białak, śniegoszczur, różnie na nie mówią. Idzie zima, a one wraz z nią wędrują na południe. Drążą tunele pod śniegiem. Zwykle żywią się padliną, ale gorącą krew wyczują na milę. — Rzucił martwe stworzenie w śnieg. — My jutro ruszymy za Starego Gwyhrena po resztę twoich, ale za jakieś cztery, pięć dni będziemy tędy wracać. Myślę, że będziesz jeszcze żył, chociaż dłonie i stopy ogryzą ci już pewnie do kości. Twarz też. Ale nie zabiją cię. Zbyt cenią świeże mięso, żeby szybko zabijać.
Na twarzy jeńca pojawiły się krople potu. Kenneth podszedł do drugiego, wciąż chichoczącego więźnia i uśmiechnął się wrednie.
— A żebyś nie czuł się zbyt samotnie, zostawimy tu też twojego udającego idiotę kamrata…
Wysoki śmiech urwał się nagle, a drugi Shadoree wyprostował się i usiadł. Błysnął spod brody zębami i powiedział:
— Mądryś, pewnikiem twoją matkę wydupczył jakiś czarownik.
Kenneth wyszczerzył się jeszcze paskudniej.
— Za to na pewno nie był to jej własny ojciec.
Jeniec wykrzywił się dziko i otworzył usta. Kenneth uderzył go w twarz od niechcenia, lekceważąco.
— Już mówiłem, że niczego nie chcę się od was dowiedzieć. — Porucznik widział, jak z oczu mężczyzny znika pewność siebie. — Nie muszę. Za parę godzin dogoni nas reszta kompanii i nasz czarownik sczyta z was wszystko, czego nie dowiedział się z daleka. Po kwadransie poznam imię owcy, z którą straciłeś cnotę.
Brodacz nabrał powietrza, jakby zamierzał splunąć – i padł na twarz, uderzony w tył głowy obuchem topora. Velergorf rozłożył ręce.
— Przepraszam, panie poruczniku, ale…
— Nie tłumacz się. Żyje?
Dziesiętnik pochylił się nad jeńcem.
— Tak, ale przed wieczorem go nie ocucimy.
— Niech poleży. — Kenneth spojrzał na młodszego jeńca, który już nie uśmiechał się drwiąco. — Ten nie będzie nam potrzebny, czarownik wyciśnie wszystko ze starszego. Hm… Zaciągnijcie go trochę dalej i zostawcie. Tylko zakneblujcie go dobrze, żeby wrzaski nie ściągnęły nam tu czegoś gorszego niż białaki.
— Tak jest! — Velergorf wyprężył się jak struna, po czym pochylił nad jeńcem, bladym teraz jak płótno. Dziesiętnik złapał go za ramiona i z wyraźnym stęknięciem postawił na nogi.
— Ciężkiś, synu — zagadnął niemal przyjaźnie. — Jak ci rozwiążę nogi, pójdziesz sam? Tylko kawałeczek, słowo.
Położył więźniowi rękę na ramieniu.
Młodzik szarpnął się i rozdarł jak zarzynany kogut:
— Nnn… nnie… nie! Nie! Nie chce! Nieeee!
Kenneth odwrócił się.
— Zabierzcie mi to gówno sprzed oczu.
— Nie! Powim! Wszystko powim!
Porucznik skrzywił się.
— Już ci mówiłem, nie wiesz nic, czego ja bym nie wiedział lub nie mógł się dowiedzieć bez większych problemów. No, może poza jedną rzeczą, która mnie nieco intryguje.
Jeniec popatrzył na niego zbaraniałym wzrokiem. Velergorf szturchnął go.
— Pan porucznik jest czegoś ciekaw — wyjaśnił.
— Powim. Co tylko chcecie wiedzieć, panie, powim.
— Tak? — Kenneth uniósł brwi. — No to wyjaśnij mi jedną rzecz. Po drugiej stronie lodowca żyją trzy szczepy aherów. Wen’dohee, Ayerhak i Deh’hyrall, ci, których nazywają Czerwonymi Pasami. Na terenie którego szczepu macie kryjówkę?
— Pasów, panie.
— Taaak? Ale Pasy to liczny i bitny szczep. Co ich powstrzymuje przed wyrżnięciem was do nogi?
— Bo… Boją się.
— Czego?
Jeniec nagle przestał się trząść. Wyprostował się, zacisnął zęby.
— Tego, co wyrwie i twojom dusze, psie. Wyrwie, przeżuje i wypluje. A kiedy będziesz wył i skamlał, ja bende sie śmiał, choćby żarły mie wszystkie białaki świata.
Kenneth przeniósł spojrzenie na Velergorfa i prawie niedostrzegalnie skinął głową. Topór śmignął bez ostrzeżenia i głowa młodego bandyty pomknęła szerokim łukiem w powietrzu. Ciało osunęło się na kolana, po czym opadło na bok, drgnęło kilka razy i znieruchomiało. Na śniegu zakwitła kolejna plama krwi.
— Drugi też — Kenneth odwrócił wzrok od trupa. — Tylko szybko.
— Panie poruczniku. — Stojący z boku żołnierz z zawziętą miną machnął toporem. — Pan pozwoli mi.
— Dobra.
Żaden nawet nie mrugnął, gdy żołnierz podnosił i opuszczał broń.
— A więc mamy pewność. — Oficer odwrócił wzrok od ciał i spojrzał na dziesiętników. — Kryją się za lodowcem.