Wyłączył komputer i schował go do skórzanej torby. Powoli, aby nikogo nie potrącić, zestawił na podłogę swoją walizkę. Wypchnął ją na korytarz wagonu. Torbę z komputerem przewiesił sobie przez ramię. Zdjął z haka marynarkę i przerzucił ją przez torbę komputera. Odwrócił się twarzą do wnętrza przedziału i spojrzał na nią smutno. Pożegnał wszystkich w przedziale po polsku i po niemiecku i wyszedł. Więcej go nie zobaczyła.
@2
ON.
Do Instytutu Genetyki Fundacji Maxa Plancka najłatwiej dojechać sześciopasmową autostradą biegnącą tuż obok nowoczesnego budynku, w którym mieści się jego biuro. To jedna z najbardziej ruchliwych autostrad w Monachium. Prowadzi dalej prosto do centrum miasta, a w miejscu, w którym znajduje się jego instytut, rozdziela otoczone wysokim parkanem tereny targowe od reszty miasta. Około 100 metrów od instytutu w kierunku miasta nad autostradą przebiega wiadukt. Jeden z filarów wiaduktu stoi na pasie zieleni rozdzielającym jezdnie autostrady. Jego skuter według niemieckich przepisów jest zbyt wolny, aby poruszać się nim po autostradzie, dlatego wiaduktem przedostaje się najpierw do targów i stamtąd normalnymi ulicami jedzie do domu.
Wczoraj wyszedł z instytutu około dwudziestej trzeciej. W zasadzie miał zamiar zrezygnować zjazdy skuterem i pojechać metrem. Styczeń jest bardzo chłodny w Monachium i było widać w świetle latarń, że na chodnikach skrzy się lód. Skuter na lodzie jest nieprzewidywalny. Wiedział o tym od zeszłej zimy, gdy po upadku na zamarzniętej kałuży spędził trzy dni z unieruchomionym w gipsie kolanem. Ale gdy pomyślał, że musiałby teraz iść kwadrans do dworca, potem czekać na metro, może nawet pól godziny, zdecydował, że jeszcze „ten jeden ostatni raz" pojedzie skuterem.
Przy środkowym filarze, na lewym pasie jezdni, dokładnie naprzeciwko wjazdu na wiadukt, leżał na dachu doszczętnie rozbity i spalony samochód. Na chodniku po drugiej stronie autostrady biegała w kółko młoda kobieta w futrze, pchając przed sobą dziecinny wózek. Krzyczała coś rozpaczliwie w obcym języku. Gdy odwracała się w jego kierunku, widział, że pod futrem jest całkowicie naga. Przy krawężniku stał, migając światłami awaryjnymi, srebrzysty mercedes z otwartymi na oścież drzwiami. Gruby, łysy mężczyzna stojący obok mercedesa krzyczał do telefonu komórkowego, kopiąc przy tym z prawdziwą furią samochód.
Pod wiaduktem pełno było dymu, z bagażnika wraku samochodu ciągle jeszcze wydobywały się małe języki płomieni. W pierwszym odruchu chciał uciec. Ale tylko przez ułamek sekundy. Zatrzymał się. Postawił skuter na chodniku pod murem. Sprawdził, że nic nie nadjeżdża, i ruszył powoli w stronę filaru. Nie wiedział jeszcze, co zrobi. Po prostu czuł, że powinien tam pójść. Bał się. Strasznie się bał. Oczy zaczęły mu łzawić od dymu.
Nagle zrobiło się jasno jak w dzień. Policyjne auto z ogromną prędkością wyjechało z terenu targowego. Oprócz błękitnych świateł włączanych w takich sytuacjach, na dachu policyjnego bmw zapalono bardzo silny reflektor, kierując snop światła na wrak samochodu. Zanim jeszcze bmw się zatrzymało, wyskoczyło z niego czterech mężczyzn z gaśnicami. Po chwili wrak auta pokryła gruba warstwa białej piany. W tym momencie nadjechał czerwony wóz strażacki. Silny strumień wody z działek na przyczepie zmył pianę. Gdy woda odpłynęła spod wraku, jeden ze strażaków położył się na autostradzie i wczołgał do auta. Po chwili wyczołgał się, wstał, podszedł do filaru wiaduktu i zaczął wymiotować.
Widział to wszystko, stojąc za filarem, kilka metrów od wraku. W pewnym momencie jakiś mężczyzna w czarnej skórzanej kurtce złapał go pod ramię, biegiem przeprowadził na drugą stronę jezdni i pozostawił nieopodal srebrzystego mercedesa.
Kobieta w futrze ciągle chodziła w kółko, mówiąc coś do siebie. Dziecko w wózku krztusiło się od płaczu. Drzwi mercedesa były zamknięte. Gruby mężczyzna z telefonem komórkowym zniknął.
Wydawało mu się przez chwilę, że to nieprawda. Że przypadkowo znalazł się na planie jakiegoś thrillera i że za moment dowie się, że można teraz zrobić sobie przerwę i że powtórzą tę scenę jeszcze raz. Ale to nie był film. To mogło się zdarzyć tylko w życiu.
Młoda dziewczyna z Rumunii – dowiedział się tego wszystkiego od policjanta w skórzanej kurtce, który przesłuchiwał go później w policyjnym bmw – jest prostytutką. Ma 18 lat. Żeby dorobić na boku, ucieka czasami ze swojego stałego miejsca na ulicy w centrum Monachium i przychodzi tutaj, pod wiadukt. To wyjątkowo dobre miejsce. W świetnym punkcie. Szczególnie gdy odbywają się w Monachium jakieś targi.
Przy takich okazjach zawsze można dodatkowo zarobić. Dziewczyna staje na skraju chodnika i gdy zbliża się jakieś auto, rozpina futro, pod którym jest zupełnie naga. Po francusku za 40 marek, ręką za 30 i normalnie z penetracją za 60. Bez prezerwatywy ceny potrajają się zimą i podwajają latem. Futro, jedno na cztery dziewczyny, wynajęły z teatru.