Читаем Sami Swoi полностью

– Tu nasze! – wtóruje mu John z groźną miną, stając ramię w ramię obok tego, kogo ledwie przed chwilą zdzielił pięścią w twarz. Są teraz znowu jednością myśli i czynów, przedstawicielami rodu Pawlaków, który do dziś ma nie wyrównane rachunki z przeklętymi sąsiadami. Za plecami wycofującego się w popłochu Kargula ukazuje się cała jego rodzina. I tak oto stoją naprzeciw siebie, jak stali w owo sierpniowe popołudnie 1945 roku, kiedy Pawlak, ściągając czapkę z głowy, powiedział zdławionym głosem: „Podejdź no do płota”… Teraz jednak ani myśli powtarzać tamte słowa. Stojąc tuż przy Johnie, aż podskakuje do góry jak mały foksterier, szczerzący kły na brytana.

– Zlazaj mi z oczu, ty bambaryło jeden – jazgocze szczekliwie, przekrzywiając głowę jak pies w obroży.

– Nie po tom brata odzyskał, żeb' go drugi raz przez ciebie stracić! Kargul przez chwilę oniemiał: czy mógł się spodziewać takiego obrotu sprawy? Przecież jeszcze rano wspólnie ustalali taktykę, wspólnie wybierali miejsce w sadku Karguli, gdzie mają stanąć stoły dla sproszonych na chrzciny gości. Miał to być dzień wielkiego pojednania, a oto widzi za płotem ziejących nienawiścią dwóch braci Pawlaków.

– Ty, Pawlak, od nowa nie zaczynaj, bo wy już kosą zaczęli -grzmi swoim śpiewnym basem Władysław Kargul. Cała jego rodzina – żona Aniela w sukni z koronkowym kołnierzem, dorośli synowie i ich żony-zwarli się przy nim, świadcząc o swojej gotowości podjęcia walki po słusznej stronie.

– Ja zacząłem – John wali pięścią na wysokości serca w kraciastą marynarkę, aż zadudniło. W tym geście i słowach pobrzmiewa duma i poczucie moralnej słuszności, która domaga się uznania.

– A ja skończę – uzupełnia skwapliwie Kaźmierz, aby tylko tą gotowością przekonać Jaśka, że tak naprawdę ważne jest to, co dzieli Pawlaków z Kargulem, a nie to, co łączy.

– Awo patrzaj, jaki to chabaź- Kargul wykrzywia się w pogardliwym grymasie, żeby tylko Pawlak nie miał wątpliwości, jak nisko sobie Władysław ceni jego pogróżki.

– A tobie kto kazał brać tutaj chałupę ze mną przez płot, a?

– A tobie ki czort kazał na trzy palce w Krużewnikach naszej ziemi odciąć?! – Kaźmierz szarpie sztachety, licząc, że jakaś słabsza puści i będzie miał czym przekonać Kargula o swojej słuszności.

– Odejdź, Kaźmierz, bo jak palnę, to rzygniesz ty i dupą, i gębą! – Kargul składa tę obietnicę z takim wewnętrznym żarem i przekonaniem, że Kaźmierzem aż zatrzęsło. Nie mogąc bezpośrednio ukarać sąsiada za te bluźnierstwa, mści się na jego białej kurze, która nieopatrznie przelazła na podwórze Pawlaków. Doskakuje do niej i kopie ją z takim rozmachem, że ta ze straszliwym gdakaniem wzbija się w powietrze, gubiąc pióra w rozpaczliwym trzepocie. Kątem oka Kaźmierz dostrzega aprobujący gest głowy brata. Może jeszcze nie wszystko stracone? Może uwierzy, że dla niego, Kaźmierza, nadal liczy się powtarzana po ojcu modlitwa, błagająca Pana Boga o wszystkie plagi egipskie na całe Kargulowe plemię? – Ty, Kaźmierz, czep się lepiej swojej baby! – radzi Kargul, trzymając się na bezpieczną odległość.

– Oj, ludzie, trzymajcie mnie, bo ubiję jak psa! Szasta się po podwórzu jak pies spuszczony z łańcucha. Porywa z klombu połówkę bielonej cegły i bierze zamach, celując w kapelusz Kargula, ale jakoś wolno tę rękę unosi, jakby licząc na to, że Witia i Pawełek zrozumieją intencję zawartą w tym okrzyku „Trzymajcie mnie”… I tak się stało: ręka Kaźmierza już jest w górze, już pobielana cegła ma pofrunąć w stronę wroga, lecz w tej chwili synowie chwytają go wpół. Kargul macha ręką z wyraźnym lekceważeniem i odchodzi na ganek swojego domu. Kaźmierz kontroluje kątem oka sytuację: widzi, że jego zajadłość znalazła uznanie w oczach Jaśka, bo ten demonstracyjnie spluwa w stronę płotu sąsiadów i rzuca przez sztuczne zęby przekleństwo, często w rodzinie Pawlaków jeszcze przez ich ojca, Kacpra, używane na wszystkich noszących portki Karguli: „Koniosraj jeden!” Kaźmierz uznaje, że to najlepszy moment, żeby nawiązać porozumienie z Johnem. Nie może pokpić sprawy: wszak kiedy znów stanęli murem przeciw Kargulowi -znajdą wspólny język. Tylko niech mu Jaśko da dokończyć historię owego pierwszego dnia, kiedy to płot się zawalił w trakcie powitania obu rodzin. Znając tylko początek dramatu, nie wolno wydawać wyroku o jego bohaterach. Dopada brata, który poprawia przekrzywioną w trakcie kłótni muszkę. Chce go wziąć -jak przedtem – pod łokieć, żeby dokończyć opisanie świata, którego Jaśko nie zna, bo na emigracji przebywał.

Перейти на страницу:

Похожие книги