– Z Kargulem się ściskałeś?! Przyciskając do piersi becik ze śpiącą słodko Anią, napiera na Kaźmierza, aż ten musi postąpić krok do tyłu, żeby nie stracić równowagi. W oczach Johna tli się jeszcze jakaś iskierka nadziei, że nie mogło dojść do takiego sprzeniewierzenia się rodzinnym tradycjom. Ale Kaźmierz, patrząc mu mężnie w oczy, wyrzuca z siebie wyznanie, że obaj z Kargulem uznali wówczas, że więcej ich nie będzie musiał dzielić płot.
– Ja go kosą musiał ukarać za jego chciwość, a ty płot obaliłeś? – Nie inaczej, Jaśku… W tej chwili John, który zaniemówił z wrażenia, widzi, jak po drugiej stronie płotu uchyla przed nim kapelusza ogromniasty chłop, wpatrzony w niego z mieszaniną pokory i buty.
– A to kto? – pyta nerwowo. Wciąż by wolał nie wierzyć ani słowom brata, ani swoim własnym oczom. Kaźmierz ogląda się przez ramię i widzi stojącego w całej okazałości pośrodku swojego podwórza Władysława Kargula. Śmiertelny wróg uchyla kapelusza na powitanie Johna, równocześnie uśmiecha się zachęcająco, acz niepewnie; w końcu ma przed sobą człowieka, który ponad ćwierć wieku temu przebił mu płuco ostrzem kosy. John nabiera powietrza w płuca, jakby chciał wydać wojenny okrzyk, ale wypuszcza je tylko ze świstem i mamrocze pod nosem: „Impossible”…
– Awo patrzaj, Jaśku, jak on tobie teraz grzeczniusio kłania sia – Kaźmierz mówi to przypochlebnie, życzliwie popychając brata w stronę płotu. Kargul tylko na to czekał: robi dwa wielkie kroki i już jest przy samym płocie. Jedną ręką trzyma kapelusz na wysokości piersi, drugą już serdecznie wyciąga nad sztachetami na powitanie gościa.
– Ano potrzymaj – John wpycha w ręce brata poduszkę z Anią. Kaźmierz przez sekundę czuje ulgę: pewnie chce mieć Jaśko wolną rękę, żeby ją podać Władkowi i tym gestem raz na zawsze wymazać z pamięci to, co przez tyle lat ich dzieliło. Ale ledwie przejmuje w swe ramiona śpiące maleństwo – dostaje niespodziewanie silne uderzenie w twarz. Zatacza się jak pijany, opiera się plecami o płot. W jego oczach zaskoczenie, jakby raptem postać brata zmieniła się w Lucyfera z widłami. Oddać bratu nie może, bo ściska oburącz poduszkę z dzieckiem.
– To ty tak tatowej przysięgi słuchał?! – John aż się dławi swoją wściekłością. Jeszcze raz bierze zamach, żeby wymierzyć karę za zdradę, jakiej dopuścił się jego młodszy brat, Kaźmierz może tylko dziękować Bogu, że gdzieś w pobliżu nie znalazły się widły albo siekiera. Ania budzi się w beciku i podnosi wrzask. Dopada do ojca Witold, porywa dziecko. Widząc rozszerzone wściekłością źrenice ojca, wycofuje się spiesznie na tyły. Kaźmierzem zamiotło po podwórzu. Za sztachetę płotu chwyta, chce ją wyłamać,już z bronią w ręku gotów jest ruszyć do ataku na brata, kiedy niczym obcęgi chwytają go z tyłu ramiona Kargula. Poderwany w górę i przyciśnięty do płotu Kaźmierz przebiera krzywymi nogami, żeby złapać oparcie i ruszyć do przodu. Głową szarpie na boki, ramiona napina, ale silniejszy Kargul uścisku nie luzuje. Buczy w ucho Pawlaka:
– Kaźmierz, ty oczadział! Starszego brata chcesz siniaczyć? – Puść, Władek, bo dotąd tak nie było, żeb' ten, co na mnie rękę podniósł, przy życiu ostał sia!
– Taż to ojciec chrzestny naszej wnuczki – sączy mu basem w samo ucho Kargul.
– Nie daruję! – pieni się Kaźmierz.
– My tu swojaki, a on gość – przekonuje go Kargul, nie przewidziawszy, że ten argument zmieni sytuację.
– Jak powiedział?! – prawie zapiał Kaźmierz, szarpiąc się w uścisku niedźwiedziowatego sąsiada.
– On taki sam Pawlak jak ja! – My tutejsze, a co on o życiu wie, jak on z Ameryki? – Kargul próbuje ostudzić skierowaną ku bratu wściekłość Kaźmierza, nie przewidując, że ostatecznie skierowuje ją przeciw sobie.
– Puść, mówię, bo tu czyjaś głowa spadnie! – Kaźmierz przysiada na swoich kusych nogach i jednym szarpnięciem wywija się z założonego mu nelsona. Patrzy teraz na sąsiada z nie ukrywaną nienawiścią, jakby cały czas on był wyłącznym celem jego ataku.
– Ano paszoł won! – władczym gestem nakazuje Kargulowi cofnięcie się od płotu w głąb swojego podwórza.
– Żeb' ciebie wilcy, no! Co on w paradę włazi,jak dwóch braci ze sobą wita sia! -czupurny jak kogut doskakuje do płotu, próbując sięgnąć pięścią cofającego się w popłochu Kargula.
– Małoś dostał wtenczas od Jaśka, to możem raz-dwa dołożyć! Kargul zerka z nadzieją w stronę Johna, jakby liczył, że ten stanie po jego stronie. Przed chwilą sam zaatakował Kaźmierza, a gdyby nie interwencja Kargula, dawno by mógł leżeć powalony powitalnym uderzeniem sztachety. John zbliża się do płotu ale już po jego wyrazie twarzy widać, że nie będzie sojusznikiem swego obrońcy.
– Przez ciebie ojczyznę straciłem – rzuca w twarz Kargula oskarżenie, jakby wystawiał mu rachunek za całe życie.
– Tam twoje! – kategoryczny gest Kaźmierza zakazuje Kargulowi zbliżać się do płotu.