Читаем Sami Swoi полностью

– Chodź, to się dowiesz. Tylko cep weź ze sobą… Kargul zaczął wyciągać ze spodni pas. Wziął go za koniec, żeby metalowa klamra z napisem „Gott mit uns” wybiła raz na zawsze z głowy Jadźki grzeszne myśli. Pawlak z cepem w ręku przelazł przez płot, z rozpędu rozdzierając wyjściowe spodnie o sztachetę. Kiedy Kargul ostrożnie uchylił małe drzwiczki w wierzejach stodoły, Kaźmierz skamieniał ze zgrozy: nogi dziewczyny i chłopaka splecione były niczym warkocz, ręka Witii spoczywała na piersi Jadźki, a jej twarz wtulona była w jego szyję. Leżeli jak strudzeni żniwiarze, którzy zasłużyli na odpoczynek po bardzo znojnym dniu.

– Ot, bandyta – rzucił pod adresem Witii Kargul, a Kaźmierza poczęstował dodatkowym komplementem: – On taki sam pierekiniec jak ty. Ładnieś syna wychował!

– A ty córkę! – wrzasnął Pawlak. Nie było co czekać. Trzeba było wymierzyć sprawiedliwość. Zamachnął się cepem. Kargul uniósł w górę klamrę pasa. Świsnęła w powietrzu i trafiła w bok Jadźki. Cep wylądował tuż przy uchu Witii. Młodzi zerwali się. Witia cofał się w głąb stodoły przed zjednoczonymi siłami obrońców moralności. Kargul chwycił Jadźkę za włosy i ciągnął na klepisko. Pawlak starał się rozłupać głowę syna cepiskiem. Witia nie wiedział, czy ratować Jadźkę, czy siebie.

– Już my wam wybijemy z głowy to lenistwo – dudnił basem Kargul, owijając sobie warkocz córki wokół ręki jak postronek, na którym prowadziło się krowy z pastwiska do obory. Pawlak dźgał Witię cepem prosto w pierś niczym włócznią, którą święty Jerzy posługiwał się w walce ze złym smokiem.

– Żeb' ja wiedział, że się cep nie złamie, to ja by tobie tak dał, że ty by ruski miesiąc popamiętał! Witia, cofając się przed nacierającym ojcem, zderzył się z Kargulem. Ten, nie namyślając się wiele, huknął go pięścią z góry po łbie z taką siłą, że chłopak aż przykucnął.

– Ot, hardabas jeden! Czego ty mojego syna łomoczesz?! – Pawlak natychmiast zmienił front i czupurnie doskoczył do Kargula, który w jednej ręce ściskał warkocz Jadźki, w drugiej zaś pas.

– Bo on gorszy jak zawołoka jakaś.

– Jak powiedział?! – zacukał się Kaźmierz.

– Zawołoka?! Wszystko o Witii można powiedzieć, ale nie to, że on nie samoswój.

– Gorszy jak bolszewik! Do gwałtu się bierze.

– A na co jemu gwałt, jak ona sama chętna, kluzdra jedna.

– Bo ją pewnie twój pod karabinem trzymał.

– Chyba że go w portkach ukrył!

– Ja tego twojego ogiera raz-dwa brzytwą w wałacha zamienię! – Ty łapciuchu jeden! – tą groźbą Pawlak został doprowadzony do bezgranicznej wściekłości.

– Ty lepiej pilnuj swoich gnid na głowie i córki swojej!

– Żeb' jemu moja krzywda bokiem wylazła – zaryczał Kargul, boleśnie zraniony bezczelnością Pawlaka.

– Won z mojego podwórza! W trakcie tej wymiany poglądów Witia zdołał się wymknąć z pułapki. Kaźmierz splunął w stronę Kargula i spiesznie przebierając nogami wrócił przez płot na swoje podwórze, żeby wybić cepem synowi zamiłowanie do cudzołóstwa. Od razu przeczuwał, że odkopany silnik może tylko przynieść nieszczęście, gdyby go nie było, to Witia spokojnie by cepem młócił i ani by mu przyszło do głowy bratać się z tym przeklętym Kargulowym nasieniem… Kargul wepchnął sponiewieraną Jadźkę do kuchni. Dziewczyna chlipała w kącie, ściskając na piersiach podartą bluzkę.

– Nie ma na co czekać – Kargul oznajmił Anieli swoją decyzję takim głosem, jakby przyszło mu przemawiać nad trumną.

– Trzeba będzie z patriotyzmem zerwać i wydać tę koczerbichę za Kokeszkę. Dotąd był temu w głębi duszy przeciwny, ale to, co się stało, zdecydowanie podniosło szanse przybysza spod Gniezna.

– Taż to przysługa dla tego przeklętego Pawlaka – Aniela spojrzała chmurnie poprzez płot na kręcącego się po podwórzu Kaźmierza.

– Nie dość, że pierwszą sprawę w sądzie wygrał?

– Trudno – westchnął Kargul – raz pójdę mu na rękę. Drugi raz takiego wstydu ja by nie przeżył. Z wrogiem grzeszyć to gorzej jak z heretykiem! I żeby zamknąć sprawę, raz jeszcze przyłożył Jadźce klamrą pasa przez łeb.

<p>Rozdział 28</p>
Перейти на страницу:

Похожие книги