Читаем Trawnik полностью

Trawnik

„Gdy zauważyłem, że wsiada do mojego wozu pomyślałem, że chce go ukraść".Tak rozpoczyna swoją niezwykłą opowieść Jean-Marie Valaise, sympatyczny Francuz, trochę lekkoduch, który z pewnością wołałby, aby jego relacja zaczęła się całkiem inaczej! Ale wtedy – nie poznałby fascynującej Marjorie Faulks, co na pewno ucieszyłoby jego przyjaciółkę Denise... Nie musiałby też wyjechać do Szkocji i pewnego dnia na pewnym trawniku w parku w Edynburgu nie stałoby się to, co się stało. Inspektor Brett nie miałby rąk pełnych roboty...Wszystko to wyjaśni świetna powieść Frederica Darda.

Frederic Dard

Детективы18+
<p>Frederic Dard</p><p>Trawnik</p><empty-line></empty-line><p><sup>Tłumaczyl: Artur Neger</sup></p><p>ROZDZIAŁ I</p>

Gdy zauważyłem, że wsiada do mojego wozu, pomyślałem, że chce go ukraść. Wyskoczyłem z restauracji, z serwetką w ręku. Stojąc na ulicy w rażącym świetle południa, spostrzegłem że wertując kartki przewodnika turystycznego, siedzi obok miejsca kierowcy. Była niewysoka, miała ogorzałą twarz, a jej bezbarwne włosy lepiły się od morskiej wody. Nosiła plażową kurtkę z zielonego frotte, po szyi spływały jej strużki wody znikając w dekolcie kostiumu kąpielowego. Cień, który znienacka pojawił się na stronach trzymanej przez nią książki, zwrócił jej uwagę.

Patrzyliśmy na siebie z zakłopotaniem przez dłuższą chwilę. Wydawała się całkiem spokojna, jak ktoś, kto jest przeświadczony, że wszystko jest w porządku.

– Pani wybaczy – zacząłem bełkotać – ale to... to jest mój samochód...

Zmarszczone ze zdziwienia gęste brwi, których nigdy chyba nie depi-lowała, dodawały głębi jej jasnemu spojrzeniu.

– Nie rozumiem, jaki pana samochód? – wyszeptała.

Była Angielką. Po francusku mówiła z takim akcentem, jakby chciała podkreślić swoje pochodzenie. Miała cienki głos, całkiem do niej nie pasujący. Przywiódł mi na myśl źle zdubingowane westerny, w których córka szeryfa mówi piskliwym głosem małej zidiociałej dziewczynki. Zirytowało mnie to.

– Siedzi pani w moim samochodzie! – odburknąłem niezbyt życzliwie.

Patrzyła na mnie uważnie, poruszając niemo wargami, jakby powtarzała zo mną niektóre słowa, których sens nie był dla niej oczywisty. A potem nagle wskazując stojącego, tuż przed moim i identycznego z nim białego MG, wybuchnęła śmiechem. Jego numer rejestracyjny był brytyjski.

– Jest mi niezmiernie przykro – zaszczebiotała młoda kobieta otwierając drzwi.

Zacząłem się śmiać z jej zmieszania. Była to przecież typowa pomyłka, jaką można popełnić w zatłoczonym Juan-les-Pins w sierpniu.

– Czyż nie są identyczne? – zapytała, wskazując na drugiego MG.

– Nie rozumiem...

– Czego pani nie rozumie?

– Jak mogłam się tak pomylić.

I nagle znowu stała się zwykłą „british". Zdała sobie sprawę, że rozmawia z mężczyzną, który nie został jej przedstawiony, i bez słowa zostawiła mnie przy wejściu do restauracji. Wróciłem do stołu i przez resztę posiłku nie rzuciłem okiem na zewnątrz. Gdy wyszedłem, nie było już MG Angielki.

Usiadłem za kierownicą i pojechałem do swojego hotelu, leżącego niedaleko za miastem. Codziennie po obiedzie ucinałem w swoim pokoju drzemkę, gdyż z powodu hałasu dochodzącego z nocnego lokalu o dwadzieścia metrów stąd, spędzałem bezsenne noce. W chwili, gdy wyskakiwałem z wozu, zauważyłem torbę plażową. Postawiła ją pod tablicą rozdzielczą i dlatego wcześniej nie dostrzegłem jej – była tak samo czarna jak podłoga MG. Torba zawierała powieść w języku angielskim, flakon z olejkiem do opalania, okulary przeciwsłoneczne, ręcznik i małego pluszowego lwa. W futerale do okularów ze złocistego plastyku znajdowało się około tysiąca franków.

Zmartwiło mnie to. Nie zamierzałem poszukiwać dziewczyny o spieczonej twarzy. Wziąłem torbę i wrzuciłem do tej części szafy, z której nie korzystałem.

Wakacje miałem spędzić w towarzystwie Denise; tyle tylko że na dwa dni przed naszym wyjazdem zerwaliśmy ze sobą pod niezwykle błahym pretekstem. Przez chwilę myślałem, że też nie wyjadę, ale w końcu doszedłem do wniosku, że Lazurowe Wybrzeże może oderwać mnie od kłopotów. I teraz żałowałem. Aby przebywaćw miejscach, w których ludzie się bawią, trzeba samemu być szczęśliwym, inaczej wszystko wydaje się jeszcze bardziej smutne. Szczerze mówiąc, nie martwiłem się zbytnio, odczuwałem raczej tępe rozczarowanie.

Nie myślałem już o Angielce spotkanej z rana.

* * *

Wieczorami, jeśli żaden spektakl mnie nie nęcił, spędzałem godzinę lub dwie w kasynie gry. Nie jestem hazardzistą, ale lubię atmosferę panującą w salach gier. Czuje się tam napięcie, co mnie lekko podnieca. Wzruszają mnie te poważne i blade twarze, które skupione nad oświetlonymi stołami, silą się na kamienny spokój. Jeżełi piekło zatrudnia jakiś personel, to jestem przekonany, że składa się on z byłych krupierów. Niefrasobliwy spokój tych istot tak silnie kontrastuje z fałszywym spokojem klientów, że staje się on szatański.

Pamiętam, tego wieczora obstawiłem piątkę, następnie czternastkę i znowu piątkę. W ciągu kilku minut przegrałem piętnaście tysięcy franków. Rytuałowi stało się zatem zadość. Tym razem zagrałem jeszcze raz, i to całkiem inną metodą: postawiłem piętnaście tysięcy franków na czerwone. Jeśli wyjdą czarne, to wieczór ten będzie mnie kosztował trzydzieści tysięcy franków, gdyby jednak wyszły czerwone, to pokrywam swoje stroty i opuszczam kasyno.

Перейти на страницу:

Похожие книги