Trzy żetony po pięć tysięcy franków każdy postawiłem na czerwone jednak z pewnym zażenowaniem. Zabierałem już rękę ze stołu, gdy zauważyłem po drugiej jego stronie śliczną młodą kobietę. Uśmiechała się do mnie. W lewej ręce trzymała stos żetonów. Odliczyła z niego żetony wartości piętnastu tysięcy franków i patrząc na mnie, postawiła je na czerwone. Jej gest wyglądał jak wyzwanie i zaskoczył mnie. Zastanawiałem się, gdzie już widziałem tę dziewczynę. Krupier puścił w ruch ruletkę, a następnie zręcznym ruchem wyrzucił kulkę.
Ciągle zastanawiając się, w jakich okolicznościach się poznaliśmy, nie spuszczałem młodej kobiety z oczu. Wydawało mi się, że musiało to być dość dawno.
Wyszły czerwone. Dziewczyna zrobiła rozczarowaną minę i po tym wyrazie twarzy rozpoznałem ją. Było to poznana rano Angielko. Stałem osłupiały z powodu bajecznej przemiany. Jak ta dziewczyna o rumianej twarzy siedząca w MG mogła przekształcić się w elegancką i śliczną kobietę? Obszedłem stół, aby podejść do niej.
– Co za miła niespodzionka!
– Zapomina pan o wygranej – wyszeptała wskazując na zielone sukno.
Z udaną swobodą wzruszyłem ramionami.
– Podwajam stawkę – powiedziałem cichym głosem, dając do zrozumienia, że taka stawka to dla mnie drobiazg.
– Nie powinnam była grać przeciw panu.
Jej kasztanowe włosy o rudawym odcieniu były zaczesane do góry i spięte złotym łańcuszkiem, którego ścisłe ogniwa przypominały rybie łuski. Uczesanie to podkreślało piękno jej włosów. Rano wydawała mi się rumiana, w rzeczywistości padła po prostu ofiarą słońca. Skromny raczej makijaż wykorzystywał ten naturalny podkład w sposób zaskakujący, podkreślając urodę jej rysów. Ubrana była w zieloną suknię z małym dekoltem, obok którego przypięła różę z czarnej koronki. Kreacja ta zapewne nie pochodziła z Paryża, nie była zbytnio szykowna, ale pasowała do niej.
Usłyszałem stukot kulki. Tym razem wyszły czarne, co oznaczało, że moje trzydzieści tysięcy franków przepadło. Wykorzystałem tę chwilę, żeby zaprosić moją towarzyszkę do baru.
– Szampano?
Zaśmiała się.
– Czy pani wie, że zostawiła w moim samochodzie torbę plażową?
– Wiem. Zmartwiłam się z powodu okularów, ale miałam nadzieję, że znowu pana spotkam...
Miało nadzieję, że mnie spotka z powodu okularów przeciwsłonecznych... Sposób, w jaki to powiedziała, sprawił mi przyjemność. Nie mogłem oderwać od niej oczu. Była pełna wdzięku, poruszała się z niezwykłą swobodą; pierwszy raz w życiu zetknąłem się z tak ujmującą urodą.
– Dlaczego pan mi się tak przygląda? – zapytała w końcu. – Czy coś nie w porządku?
– Pani jest piękna!
Odwróciła oczy, a po małej chwili oświadczyła:
– Swoją pierwszą podróż do Francji odbyłam w ramach wycieczki. Byłam wówczas młodą dziewczyną. Przed wyjazdem nasz przewodnik powiedział między innymi, że pierwszą rzeczą, jaką Francuz czyni, gdy jest sam na sam z kobietą, to mówi jej, że jest piękna.
– Cieszę się, że się pani nie rozczarowała, mademoisełle...
– Madame!
– Och, przepraszam. Pani pozwoli, że się wreszcie przedstawię: Jean-Marie Valaise.
– Nazywam się Faulks, Marjorie Faulks.
Kelner przyniósł szampana i chciał nalać do kieliszków. Poprosiłem go, żeby zostawił butelkę w wiaderku z lodem. Pragnąłem, aby to tete-a-tete trwało jak najdłużej.
– Powiedziałem pani, że jest piękna, bo dziś rano nie odniosłem tego wrażenia – oświadczyłem znienacka.
Kiwnęła głową.
– Dziś rano wziął mnie pan za złodziejkę, o poza tym dopiero co opuściłam plażę i byłam czerwona jak rak. Wydaje mi się jednak, że to właśnie teraz się pon myli: nie jestem wcale piękna.
Jeszcze raz przyjrzałem się jej bezwstydnie, tak jak się patrzy na obraz. Czy była piękna? Może rzeczywiście nie. Miała typowe dla Angielek usta, z bardziej wydatną górną szczęką. Musiała czytać w moich myślach, bo kciukiem pogłaskała górną wargę.
Wypiliśmy pierwszy kielich. Marjorie, żeby lepiej rozkoszować się napojem, zamykała oczy. Nagle przyszło mi do głowy, że nie sama przyjechała na Wybrzeże. Gdy wsiadła do mojego MG, zajęła miejsce pasażera i wydawała się na kogoś czekać. Ta myśl zasmuciła mnie nieco.
– Mieszka pani w hotelu?
– Nie, zatrzymałam się u rodaków, którzy wynajęli willę w Cap d'Antibes.
– Przyjechała pani na długo?
– Wracam samolotem jutro wieczorem.
Moje rozczarowanie było widoczne. Przypominałem chłopca, który przekonał się, że noga, której dotykał swoim kolanem i z zachwytem stwierdzał, te się nie odsuwa, nie należy do siedzącej obok niego przy stole pięknej sąsiadki, ale jest nogą od stołu.
– Szkoda.
– Tak, szkoda. Uwielbiam Lazurowe Wybrzeże.
– Czy jest tu pani ze swoim mężem?
– Nie, z powodu swoich zajęć nie mógł w tym roku wziąć jeszcze urlopu. Jest architektem i pracuje przy budowie wielkiego budynku szkolnego na przedmieściach Londynu. A pan czym się zajmuje?
– Jeżdżę głównie samochodem – odparłem. – Sprzedaję maszyny liczące wyprodukowane przez amerykańską firmę.
Otoczeni gwarem płynącym z sal kasyna, rozmawialiśmy jeszcze z godzinę. Wokół lamp wiły się kłęby dymu i piekły nas w oczy. Marjorie wstała tak gwałtownie, że nie od razu pojąłem, iż zamierza wyjść.