– Wyczytałem. I oświadczam: walczę dla sprawy, dla sprawy ruszę na wojnę i dla sprawy odegram rolę, którą mi przypisano. Sprawa Kielicha musi zwyciężyć, ku temu idą wszystkie nasze wysiłki. Dzięki naszym wysiłkom i poświęceniom utrakwizm i prawdziwa wiara zatriumfują, nieprawościom kres nastanie, świat się odmieni na lepsze. Za to oddam krew. I życie, jeśli trzeba będzie. Szarlej westchnął.
– Przecież nie dekujemy się – przypomniał spokojnie Walczymy. Ty robisz karierę w medycynie i wywiadzie. Ja w Taborze awansuję w wojskowej hierarchii i po cichu gromadzę łup. Sporo już nagromadziłem. Kilka już razy w służbach Kielicha uciekliśmy kostusze spod kosy. I wciąż nic, tylko kusimy los, pchamy się na oślep z afery w aferę, a co jedna, to gorsza. Najwyższy czas poważnie porozmawiać z Flutkiem i Prokopem. Niechaj teraz młodsi nadstawiają karku w polu i na pierwszej linii, myśmy już zasłużyli na odpoczynek, zrobiliśmy dość, by móc resztę wojny przeleżeć leniwie sub tegmine fagi. Ewentualnie winniśmy za nasze zasługi otrzymać ciepłe stołki sztabowe. Stołki sztabowe, Reinmarze, oprócz tego, że są wygodne i intratne, mają jeszcze jedną nieoszacowaną zaletę. Gdy wszystko zacznie się chwiać, sypać i rozpadać, łatwo z takich stołków odbić się do ucieczki. I sporo można wtedy ze sobą zabrać… – Co się ma niby zacząć chwiać i rozpadać? – zachmurzył się Reynevan. – Przed nami zwycięstwo! Kielich zatriumfuje, nastanie prawdziwe Regnum Dey O to walczymy! – Alleluja – podsumował Szarlej. – Trudna z tobą rozmowa, chłopcze. Rezygnując tedy z argumentów, zakończę krótką a rzeczową propozycją. Słuchasz? – Słucham.
Samson otworzył oczy i uniósł głowę na znak, że słucha również. – Uciekajmy stąd – powiedział spokojnie Szarlej. – Do Konstantynopola. – Dokąd?
– Do Konstantynopola – powtórzył najzupełniej poważnym głosem demeryt. – To takie duże miasto nad Bosforem. Perła i stolica państwa bizantyjskiego… – Wiem, co to jest Konstantynopol i gdzie leży – przerwał cierpliwie Reynevan. – Pytałem, po co mamy tam jechać. – By tam zamieszkać.
– A dlaczegóż mielibyśmy tam mieszkać?
– Reinmarze, Reinmarze – Szarlej spojrzał na niego z politowaniem. – Konstantynopol! Nie pojmujesz? Wielki świat, wielka kultura. Wspaniałe życie, wspaniałe miejsce do życia. Jesteś lekarzem. Kupilibyśmy ci iatreion w pobliżu hipodromu, wkrótce zasłynąłbyś jako specjalista od chorób kobiecych. Samsona wkręcilibyśmy do gwardii bazyleusa. Ja, z racji na wrażliwe i nie znoszące wysiłku przyrodzenie, nie parałbym się zgoła niczym… poza medytacją, hazardem i okazjonalnym drobnym oszustwem. Popołudniami chodzilibyśmy do Hagia Sofia pomodlić się o większe zyski, spacerowalibyśmy po Mesę, cieszylibyśmy oczy widokiem żagli na morzu Marmara. W którejś z tawern nad Złotym Rogiem zjadalibyśmy pilaw z jagnięciny i smażone ośmiornice, zapijając je obficie winem z korzeniami. Żyć nie umierać! Tylko Konstantynopol, chłopcy, tylko Bizancjum. Zostawmy, mówię wam, za plecami Europę, tę ciemnotę i dzicz, strząśnijmy ten obmierzły pył z sandałów naszych. Jedźmy tam, gdzie ciepło, syto i błogo, gdzie kultura i cywilizacja. Do Bizancjum! Do Konstantynopola, miasta nad miastami! – Jechać na obczyznę? – Reynevan wiedział, że demeryt żartuje, ale podjął grę. – Porzucić ziemię ojców i dziadów? Szarleju! A gdzie patriotyzm? – Tam – Szarlej nieprzyzwoitym gestem pokazał, gdzie. – Jam jest człek światowy. Patrla mea totus hic mundus est. – Innymi słowy – nie rezygnował Reynevan – ubi patria, ubi bene. Filozofia dobra dla wagabundy lub Cygana. Masz ojczyznę, miałeś wszak ojca. Nic nie wyniosłeś z rodzinnego domu? Żadnych nauk? – Ależ wyniosłem – Szarlej obruszył się pokazowo. Wiele nauk, życiowych i innych. Mnóstwo mądrości pełnych maksym, których przypomnienie pozwala mi dziś żyć godnie. – Do dziś – teatralnie otarł łzę – mam w uszach zacny głos ojca mego. Nigdy nie zapomnę zacnych jego nauk, którem zapamiętał i którymi w życiu niezmiennie się kieruję. Na przykład: po świętej Scholastyce wdziej grube nogawkę. Albo: z pustego i Salomon nie naleje. Albo: kto sobie z rana strzeli, dzionek cały się weseli. Albo… Samson parsknął. Reynevan westchnął. Z sopli kapało.