Читаем Trylogia o Reynevanie – II Bo?y Bojownicy полностью

– W istocie – odważył się, odchrząknąwszy. – Podobne mamy, zda mi się, poglądy i cele. Dokładnie to samo mówili bowiem Jan Hus i Hieronim, a przed nimi Wiklef… – To samo – przerwała – mówił i mówi Piotr Chelczicky. Dlaczego więc jego słów nie słuchacie? Gdy naucza, że gwałt nie może odciskać się gwałtem, że na przemoc nie wolno odpowiadać przemocą? Że wojna nigdy nie kończy się zwycięstwem, lecz płodzi następną wojnę, że niczego, oprócz kolejnej wojny, wojna przynieść nie może? Piotr Chelczicky znał i kochał Husa, ale z gwałtownikami i mordercami nie było mu po drodze. Nie było mu po drodze z ludźmi, którzy zwracają twarz ku Bogu, klęcząc na zasłanym trupami pobojowisku. Którzy czynią znak krzyża rękami po łokcie ubabranymi we krwi. – Na góry – podjęła, nim zdążył oponować – poszliście w Wielkanoc roku 1419. Na Taborze, na Orebie, na Baranku, na Syjonie, na Górze Oliwnej tworzyliście braterską wspólnotę Dzieci Bożych, przepojonych Duchem Świętym i miłością bliźniego. Wtedy byli z was prawdziwi Boży bojownicy, boście czyste mieli dusze i serca, boście żarliwie nieśli słowo Boże i głosili miłość Bożą. Ale trwało to piętnaście tygodni, chłopcze, zaledwie piętnaście tygodni. Już w dniu świętego Abdona, trzydziestego lipca, zrzucaliście ludzi z okien na dzidy, mordowaliście na ulicach, po kościołach i domach, czyniliście gwałt i rzeź. Zamiast miłości Bożej jęliście głosić apokalipsę. I nazwa Bożych bojowników nie przystoi wam już. Bo to, co czynicie, cieszy raczej diabła. Po schodach z trupów nie wstępuje się do Królestwa Niebieskiego. Zstępuje się nimi do piekieł. – A jednak – wtrącił, hamując zaperzenie – mówiłaś, że utrakwizm ci bliski. Że dostrzegasz konieczność reformy Kościoła, żeś świadoma konieczności daleko idących zmian. W czasie, gdy Chelczicky wołał: "Piąte: nie zabijaj!", na Pragę szły papieskie krucjaty. Gdybyśmy wtedy posłuchali Chelczickiego, każącego nam bronić się wyłącznie wiarą i modlitwą, gdybyśmy przeciwstawili rzymskim hordom tylko pokorę i miłość bliźniego, wymordowano by nas. Czechy spłynęłyby krwią, a nadzieje i marzenia rozwiałyby się jak dym. Nie byłoby żadnych zmian, żadnej reformy. Byłby Rzym, w triumfie jeszcze bardziej hardy, zadufany i arogancki, jeszcze bardziej zakłamany, jeszcze bardziej przeciwny Chrystusowi. Było o co walczyć, więc walczyliśmy… Opatka uśmiechnęła się, a Reynevan zarumienił. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że uśmiech podbarwiała drwina. Że opatka wie, w jak wielką śmieszność popada, mówiąc "myśmy", "my" i "nas", podczas gdy tak naprawdę pójście na góry w Wielkanoc roku 1419 obserwował z boku, w oszołomieniu, z lękiem i bez cienia zrozumienia. Że zszokowany lipcową defenestracją uciekł z rozszalałej w rewolcie Pragi, że czmychnął z Czech, śmiertelnie przerażony rozwojem wypadków. Że nawet teraz jest zaledwie neofitą. I że zachowuje się jak neofita. – Względem zmian i reform – podjęła wciąż uśmiechnięta klaryska – faktycznie zgadzamy się, ty i ja. Różni nas jednak nie tylko sposób, ale i zakres i skala działania. Wy chcecie zmian w liturgii i reformy kleru na gruncie zasady soZa Scriptura. My, wszak mówiłam ci, jest nas wiele, chcemy zmienić znacznie, znacznie więcej. Spójrz. Na wprost opatki, jako jedyna dekoracja pomieszczenia, wisiał obraz, deska z wyobrażeniem białej gołębicy, wzlatującej z rozpostartymi skrzydłami w padającą z góry smugę światła. Klaryska uniosła dłoń, powiedziała coś ledwie słyszalnym szeptem. Powietrze przesycił nagle zapach ruty i werbeny, charakterystyczny dla białej magii, zwanej aradyjską. Smuga światła na obrazie rozjaśniła się, wymalowana na desce gołębica machnęła skrzydłami, wzlatując i mknąc w jasności. W jej miejscu na obrazie zjawiła się postać kobieca. Wysoka, czarnowłosa, o oczach jak gwiazdy, odziana w suknię wielowzorzystą, mieniącą się wieloma odcieniami już to bieli, już to miedzi, już to purpury… – Znak wielki się ukazał na niebie – opatka jęła cichym głosem komentować coraz wyraźniejsze detale obrazu. – Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami, a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu. – Rzecze prorok, gdy mówi o Duchu: jak matka pociesza, tak ja was pocieszać będę. Spójrz. Oto Matka. Ecce femina! Ecce Columba qui tollit peccata mundi. Oto Kościół Trzeci. Prawdziwy i w prawdzie swej ostateczny. Kościół Ducha Świętego, którego prawem jest miłość. Który trwać będzie do skończenia świata. – Oto, pojrzyj: Magna Mater, Pantea-Wszechbogini. Regina-Królowa, Genetrix-Rodzicielka, Creatrix-Stwórczyni, Victrix-Triumfatorka, Felix-Szczęsna. Boska Panna, Virgo Caelestis. – Oto matka przyrody, władczyni żywiołów, astrorum Domina, odwieczny początek wszechrzeczy. Największa bogini, królowa cieni, pani promiennych wysokości, nieba, życiotwórczych tchnień morskich, ciszy podziemi. Ta, której jedyną boskość o wielu kształtach czci cały świat pod rozlicznymi imionami i w różnorakim obrzędzie. – Descendet sicut pluuia in vellus. Ona zstąpi jak deszcz na trawę, jak deszcz rzęsisty, co nawadnia ziemię. Za dni jej zakwitnie sprawiedliwość i wielki pokój, dopóki księżyc nie zgaśnie. I panować będzie od morza do morza, od Rzeki aż po krańce ziemi. I tak będzie aż do skończenia świata, bo to ona jest Duchem. – Skłoń się przed nią. Przyjmij i pojmij jej władzę.

Перейти на страницу:
Нет соединения с сервером, попробуйте зайти чуть позже