Читаем Trylogia o Reynevanie – II Bo?y Bojownicy полностью

– Urban Horn – powiedział Łukasz Bożyczko. – Grupę przyprowadził z Czech Urban Horn. We własnej osobie. Grzegorz Hejncze, inquisitor a Sede Apostolica specialiter deputatus na diecezję wrocławską, kiwnął głową na znak, że się domyślał. I że bynajmniej nie jest zaskoczony. Łukasz Bożyczko odchrząknął, uznał, że można kontynuować zdawanie raportu. – Chodziło naturalnie o Kłodzko. Nasz człowiek był świadkiem dyskursu Horna z Reinmarem z Bielawy i tymi dwoma z Vogelsangu, Rzehorsem i Bisclavretem. Kłodzko, powiedział do nich Horn, to brama i klucz do Śląska. I dodał, że pan Puta z Czastolovic zaczyna urastać do niewygodnego symbolu, niebezpiecznego dla nas… Znaczy, dla nich… Znaczy, dla husytów… I że tym razem Kłodzko musi paść. – To są – uniósł głowę inkwizytor – dokładne słowa naszego człowieka?

– Dokładne co do joty – potwierdził diakon. – Te słowa przekazał nasz człowiek naszemu agentowi w Kłodzku. A ten mnie. – Mów dalej.

– Ten z Vogelsangu, Bisclavret, powiedział, że ich znajomy Trutwein przetrwał zawieruchy i że znowu działa. Że gromadzi oleum, żywicę i inne ingrediencje. Że tym razem niczego nie zabraknie, że rozpalą w Kłodzku takie ognisko, że… to jego własne słowa, że się panu Pucie na zamku wąsy opalą. I że tym razem to nie oni, ale pan Puta będzie uciekał przez dziurę od sracza. Tak powiedział, tymi detalicznie słowy: przez dziurę od sracza… – Grupę – domyślił się Hejncze – przerzucono więc do Kłodzka. Kiedy rozpoczęto przerzut? – W piątek po świętym Marcinie. Nie przerzucono wszystkich razem, ale stopniowo, po dwóch, trzech, by podejrzeń nie wzbudzać. Nasz człowiek szczęśliwie był w jednej z pierwszych przerzuconych grupek. Stąd wiemy, że z owym Trutweinem to prawda. Ów Trutwein, Johann Trutwein, to altarysta z kościoła Najświętszej Panny Marii, od dawna szpieg husycki. To wokół niego, jak się okazało, już od lata funkcjonuje w Kłodzku zalążek komórki szpiegowsko-dywersyjnej. – W tej chwili – inkwizytor odepchnął pieczęć, którą się bawił. – W tej chwili cała grupa jest już w Kłodzku, jak rozumiem? Wszyscy? – Wszyscy. Oprócz Horna, Bielawy, Bisclavreta i jeszcze trzech. Ci we świętego Marcina odjechali spod Jugowa. Nasz człowiek nie wie, dokąd. Jakie rozkazy, wasza wielebność? Co przedsięweźmiemy? Zza okna dobiegał gwar miasta, przekupki kłóciły się na Kurzym Targu. Inkwizytor papieski milczał, trąc nos. – Ten nasz człowiek – spytał wreszcie – to kto?

– Kacper Dompnig. Rachmistrz. Stąd, z Wrocławia.

– Dompnig… Nie był szantażowany. Pamiętałbym, gdyby był, nie zapominam szantaży… Ale płacić, zdaje mi się, też mu nie płaciliśmy. Czyżby więc idealista? – Idealista.

– Miej zatem nań oko, Łukaszu.

– Amen, wasza wielebność.

– Pytałeś – Grzegorz Hejncze przeciągnął się – co robimy. Na razie nic. Ale gdyby rozpoczął się najazd, gdyby husyci podeszli pod Kłodzko, gdyby miasto było zagrożone, nasz człowiek ma natychmiast wsypać całą grupę. Ma natychmiast wszystkich wydać kontrwywiadowi pana Puty.

– Nie lepiej – uśmiechnął się Łukasz Bożyczko – by to nam przypadła zasługa? Biskup Konrad… – Nie interesuje mnie biskup Konrad. A Święte Oficjum nie jest od tego, by zbierać zasługi. Powtarzam: nasz człowiek ma wydać grupę kontrwywiadowi Kłodzka. To pan Puta z Czastolovic ma zlikwidować dywersantów. I jeszcze bardziej urosnąć jako budzący przerażenie wśród husytów symbol. Jasne? – Amen, wasza wielebność.

– Reynevana… Reinmara z Bielawy, nie ma, powiadasz, w kłodzkiej grupie. Odjechał, powiadasz. Z Hornem. Może do klasztoru w Białym Kościele? Bo to, rozumiem, pewne z tym klasztorem? – Pewne, wasza wielebność, afirmuję. Czy podejmiemy tam… działania? – Chwilowo nie. Posłuchaj, Łukaszu. Gdyby jednak Reynevan wrócił do Kłodzka… Gdyby dołączył do dywersantów… Krótko: gdyby wpadł w łapy pana Puty, macie go wyciągnąć. Żywego i nieuszkodzonego. Pojąłeś? – Tak jest, wasza wielebność.

– Zostaw mnie teraz. Chcę się pomodlić.

Do Świdnicy wyruszyli w sześć koni – Horn, Reynevan, Bisclavret i trzech przybyłych z Hornem zabójców. Zabójcy towarzyszyli im jednak tylko do Frankensteinu, nie wjeżdżając do miasta, oddzielili się i odjechali w dal siną. Nie tracąc słów na żadne pożegnania. Mieli, nie ulegało kwestii, na Śląsku jakieś własne zadania i cele. Horn mógł te cele znać, mógł wiedzieć, kogo zamierzają zabić. Ale równie dobrze mógł i nie wiedzieć. Reynevan nie pytał o nic. Nie byłby jednak sobą, gdyby nie wygłosił mowy o etyce i moralności.

Перейти на страницу:
Нет соединения с сервером, попробуйте зайти чуть позже