Читаем Trylogia o Reynevanie – II Bo?y Bojownicy полностью

– W rozmowie z biskupem uczestniczył jeszcze jeden człowiek. Wysoki. Szczupły. Czarne włosy do ramion. Ptasia twarz. – Biskupi doradca, pomocnik i poumik. Nie wierć mnie oczami. Przecież wiesz albo się domyślasz. To on wykonuje dla biskupa brudną robotę. Nie ulega kwestii, że to on zamordował Piotra z Bielawy. I wielu innych. Przypomnij sobie psalm dziewięćdziesiąty… – Strzała lecąca za dnia. Timor nocturnus. Demon, co niszczy w południe… – Tyś powiedział – skrzywił usta Smirzycky. – Tyś wyrzekł to słowo. I chyba utrafiłeś w sedno. Chcesz dobrej rady, chłopcze? Trzymaj się od niego z daleka. Od niego i od… – Czarnych jeźdźców, wołających: "Adsumus". Odurzających się, jak asasyni, tajemnymi arabskimi substancjami. Używających czarnej magii. – Tyś powiedział. Nie porywaj się na nich. Uwierz mi i posłuchaj rady. Nie próbuj nawet zbliżać się do nich. A jeśli oni spróbują zbliżać się do ciebie, uciekaj. Byle dalej i byle szybciej. – Jego imię. Biskupiego poufhika.

– Jego, to pewne, boi się sam biskup.

– Jego imię.

– On wie o tobie.

– Jego imię.

– Birkart von Grellenort.

Reynevan dobył sztyletu. Rycerz odruchowo przymknął oczy. Ale zaraz je otworzył, spojrzał śmiało. – To wszystko, panie Janie Smirzycky. Jesteś wolny. Bywaj. I nie próbuj już na mnie nastawać. – Nie będzie próbował – powiedział nagle Samson Miodek. Oczy Jana ze Smirzyc rozszerzyły się mocno. – Tobie – kontynuował spokojnie Samson, bynajmniej nie delektując się wywartym wrażeniem. – Tobie, Janie ze Smirzyc, zdrady i spiski nie wychodzą na dobre. Nie popłacają. W przyszłości też tak będzie. Wystrzegaj się spisków i zdrad.

– Tyle myśli w tobie, tyle planów. Tyle ambicji. Zaprawdę, przydałby ci się ktoś, kto stoi za plecami, ktoś, kto doradza półgłosem, podpowiada, przypomina. Rescipiens post te, kominem memento te, cave, ne cadas. Cave, ne cadas, panie Janie Smirzycky. – Słuchaj, jeśli masz uszy. Nescis, mi fili, diem neque horam. Twoje ambicje, panie Smirzycky, sprawią, że upadniesz. Ale nie znasz ani dnia, ani godziny tego upadku. •

Gdy Reynevan wyszedł z piwnicy, Samson gdzieś przepadł, ale za moment pojawił się. Poszli obaj, zaułkami, w stronę ulicy Płatnerskiej. – Myślisz – zaczął Reynevan – że to było mądre? Ta twoja końcowa przemowa? Co to właściwie było? Proroctwo? – Proroctwo? – Samson obrócił ku niemu swą twarz idioty. – Nie. Tak mi się jakoś powiedziało. A czy to było mądre? Nic nie jest mądre. Przynajmniej tu, w tym twoim świecie. – Aha. Że też od razu nie zgadłem. Jeśli już przy tym

jesteśmy, idziesz na Sukiennicką?

– Oczywiście. A ty nie?

– Nie. Z pewnością są liczni ranni; jak znam Rokycanę, kazał poznosić ich do kościołów. Będzie huk roboty, każdy lekarz się przyda. Nadto Neplach będzie mnie szukał. Nie mogę ryzykować, że trafi za mną "Pod Archanioła". – Rozumiem.

Wyszli na rynek. Na pręgierzu nie wisiał już nagi i bestialsko okaleczony trup Hynka z Kolsztejna, pana na Kamyku, hejtmana litomierzyckiego, rycerza ze szczepanickiej linii Yaldsztejnów, z rodu wielkich Markvarticów. To z pewnością proboszcz Rokycana kazał go stamtąd zdjąć. Proboszcz Rokycana, choć czynił to z bólem, zabijanie tolerował i oficjalnie nawet aprobował, do pewnych granic, oczywista, wyłącznie, oczywista, w słusznej sprawie i tylko wówczas, gdy cel uświęcał środki. Ale na profanowanie zwłok nie pozwalał nigdy. No, powiedzmy, prawie nigdy. – Bywaj, Reinmarze. Daj mi amulet. Gotowyś zgubić, a wtedy Telesma głowę mi urwie. – Bywaj, Samsonie. Aha, zapomniałem ci podziękować. Za telepatycznie przekazywane sugestie. To dzięki nim tak gładko poszło nam ze Smirzyckim. Samson spojrzał na niego, a jego kretyńskie oblicze rozjaśnił nagle szeroki kretyński uśmiech. – Poszło gładko – powiedział – dzięki twemu sprytowi i inteligencji. Ja mało pomogłem, niczym się nie przysłużyłem, jeśli nie liczyć rzucenia w Smirzyckiego beczką. Co się zaś tyczy sugestii, to żadnych ci nie dawałem. Telepatycznie ponaglałem cię tylko, prosiłem, byś się spieszył. Bo okropnie chciało mi się sikać.

Roboty było rzeczywiście huk, potrzebna, jak się okazało, była i przydała się każda para wprawionych w leczeniu rąk. Rannymi wypełniono obie nawy boczne Panny Marii Przed Tynem, a z tego, co Reynevan zasłyszał, leżeli liczni pacjenci także u Świętego Mikołaja. Niemal do zapadnięcia zmroku Reynevan wraz z innymi medykami składał złamania, tamował krwotoki i zszywał, co dało się zszyć. A gdy skończył, gdy wstał, gdy wyprostował obolałe krzyże, gdy po raz kolejny stłumił wywołane smrodem krwi i kadzideł mdłości, gdy zamierzał wreszcie pójść się umyć, jak spod ziemi, jak duch zjawił się przy nim szary typek w szarych gaciach. Reynevan westchnął i poszedł za nim, nie dyskutując i o nic nie pytając.

Перейти на страницу:
Нет соединения с сервером, попробуйте зайти чуть позже