Читаем Trylogia o Reynevanie – II Bo?y Bojownicy полностью

– Ma Bergow w herbie rybę skrzydlatą – dorzucił Szczepan Tlach, złowrogo i konkretnie. – Ni to rybę, ni to ptaka. Przyjdzie dzień, gdy się tę rybkę oskrobie. A ptaszka oskubie. – I na to amen – Vojta Jelinek wstał. – Sen mnie, bracia, morzy. – I mnie – Jan Koluch wstał również, Brazda z Klinsztejna i Szczepan Tlach poszli w jego ślady. – Ano, ciężki był dzień… Idziesz, bracie Czapku?

– Posiedzę jeszcze. Z naszymi gośćmi.

Ogień trzaskał. Wokół wieży pohukiwały puszczyki. Cicho turkotał kołowrotek babki. – Jesteśmy sami – przerwał długie milczenie Jan Czapek z San. – Mówcie. Powiedzieli.

– Czarownika – powtórzył z niedowierzaniem hejtman Sierotek. – Szukacie jakiegoś czarownika? Wy? Poważni ludzie?

– O żadnym Rupiliusie Ślązaku nie słyszałem w życiu

– oświadczył, gdy poważni ludzie potwierdzili swe intencje. – Na każdym niemal zamku mają tu jednak jakiegoś wróża, alchemika lub maga. Całkiem więc prawdopodobne, że i pan de Bergow jakiegoś gości lub więzi na Troskach. Problem tkwi w czym innym… – Problem tkwi w was – przędąca babka miała, jak się okazywało, niezły jeszcze słuch. – Ach, żebyż to był pal, nie problem! – Nie zwracajcie na nią uwagi – skrzywił się Czapek.

– To rzecz, mebel. Pan Michalec, gdy stąd przed nami wiał, zostawił mnóstwo rzeczy. Meble, inwentarz, szynki w wędzarni, wina w piwnicy. Herb na ścianie. I tę babinę. W tym właśnie kącie. Chciałem ją razem z tym jej kręciołkiem wypierdolić do czeladnej, nie dała się, narobiła rabanu. A przecie z zamku nie wypędzę, bo z głodu zdechnie. Niech siedzi, kądziel przędzie… – Posiedzę, posiedzę – prychnęła babka. – Dosiedzę czasu, gdy pan Michalec wróci. I was, hołyszy, na cztery wiatry stąd przepędzi. – Na czym to ja skończyłem?

– Na tym – podpowiedział Szarlej – że problem tkwi.

– Tak, prawda. Tkwi zaś w tym, że zamek Troski, możliwe miejsce pobytu waszego Rupiliusa, jest nie do zdobycia. I nie do spenetrowania. Na zamek Troski dostać się nie można. – Mamy w kompanii – zniżył głos Szarlej – kogoś, kto wie, jak tego dokonać. – Aha – odgadł Czapek. – Ci dwaj, kopnięty Tauler i ten drugi. Otóż, radzę, nie przesadzajcie z zaufaniem do nich. Miejcie się na baczności zwłaszcza wtedy, gdy zacznie być mowa o podziemnym przejściu. Wiedzcie otóż, że wszystkie tajemne przejścia i podziemne korytarze, łączące jakoby zamek Troski z różnymi miejscami okolicy, miejscami odległymi nawet o ćwierć mili, to legendy i wymysły. Bujdy. Jeśli ów Tauler obiecuje, że wprowadzi was do twierdzy sekretnym podziemnym przejściem, to albo sam jest oszustem i łgarzem, albo czyimś łgarstwom bezkrytycznie dał wiarę. Każda ewentualność jest dla was groźna. Plącząc się po okolicy w poszukiwaniu "sekretnego przejścia" wpadniecie w końcu w łapy Niemców lub papieżników. – My, Sierotki – podjął – siedzimy tu, na Podjesztedziu, od wiosny roku 1426. Gdyby były jakieś tajne przejścia, to byśmy je odszukali. Gdyby można było dostać się na Troski, to byśmy się dostali. Bo prawdę babina powiedziała: Troski i przeklęty Niemiec de Bergow są dla nas jak cierń w zadku. Dniami i nocami kombinujemy, jakby się tego ciernia pozbyć. – Przejście – zauważył Reynevan – może być magiczne. Nie wierzycie w magię? – Wierzę, nie wierzę – wydął wargi Jan Czapek. – Magia nie istnieje. A gdyby przez przypadek istniała, to byłaby dla zwykłych śmiertelników całkiem niepojęta i niedostępna. Zwykły człek, jak ja, z magii nie miałby żadnego pożytku. Znaczy, jeśli coś jest magiczne, to jakby tego nie było. Logiczny wywód? – Aż dech zapiera – uśmiechnął się Szarlej. – Z taką logiką trudno wieść spór. Radzilibyście więc, hejtmanie, porzucić zamysły? Zawrócić do domu? – To właśnie bym radził. Do domu. I cierpliwie czekać. De Bergow, wieść niesie, w spisku był, szóstego września w Pradze wsparł Hynka z Kolsztejna. Tym, co wspierali spisek, Prokop Goły nie daruje. Już oblega Borzka z Miletinka, wnet przyjdzie kolej na pozostałych. Tylko patrzeć, jak na de Bergowa przyjdzie kryska, a Troski będą nasze. Z wszystkim, co na Troskach jest. Waszego czarownika wliczając. – Mądra rada – ocenił demeryt, nie spuszczając z Reynevana wzroku. – Nieprawdaż, Reinmarze? – Nazwaliście – rzekł niespodzianie Reynevan – pana de Bergow "przeklętym Niemcem". Innych rdzennie niemieckich rodów w okolicy nie ma, prawda? Poza panami von Dohna na Falkenbergu i Grafensteinie? – Ano, są tylko te dwa rody. I cóż z tego?

– Nic. Na razie.

– Na razie – Czapek wstał – to ja idę spać. Dobrej nocy, bracia. – I tobie, bracie.

Перейти на страницу:
Нет соединения с сервером, попробуйте зайти чуть позже