– Dziękuję. – Oszacował ją wzrokiem. – Wiele razy powtarzała mi pani, że jestem tylko człowiekiem, ale są chwile, kiedy czuję, że pragnie pani, abym był ideałem, niemal boską istotą.
Smutek na twarzy Desjani pogłębił się.
– To byłoby bluźnierstwo, sir. I nie w porządku wobec pana.
– Ale nadal uważa pani, że mogę tego dokonać?
Jeśli wierzyła w jego doskonałość, odpowiedź będzie prosta, ale jeśli wiedziała, że nie jest ideałem, a mimo to nadal w niego wierzyła…
– Tak, sir. – Spuściła na moment wzrok.
– Przodkowie powiedzieli mi, żebym panu zaufała, pytałam ich, kiedy stało się jasne, że będziemy razem… służyli.
Zastanowił się dłużej nad odpowiedzią, żeby przypadkiem nie użyć niewłaściwych słów.
– Cieszę się, że możemy służyć razem. Jest pani nieocenionym współpracownikiem.
– Dziękuję, sir.
Nie wiedział dlaczego, ale poczuł nagle palącą potrzebę poruszenia pewnego problemu.
–
– Przepraszam, że przywołałem ten temat – powiedział Geary.
– Nic się nie stało. Dowiedziałam się wiele o mężczyznach od czasu, gdy z nim zerwałam, i jeszcze więcej o tym, jacy potrafią być. – Znów opuściła wzrok i przygryzła wargę. – Ale rozmawialiśmy na temat powrotu do domu i tego, czy pan zdoła nas tam doprowadzić.
– Tak.
Wyczuła brak entuzjazmu w jego głosie i natychmiast zrozumiała, jaka była tego przyczyna.
– To nadal jest też pański dom, sir.
– Naprawdę? – Geary zamilkł, ale Desjani najwyraźniej oczekiwała, że coś jeszcze powie. – Jak wiele może się zmienić przez sto lat? Wszyscy ludzie, których znałem, już nie żyją. Powitają mnie ich dzieci albo i wnuki. Budynki, które na moich oczach budowano, są już starymi ruderami, a na miejscu jeszcze starszych pewnie wybudowano już coś innego. Na pokładzie tego okrętu mogę udawać, że nie minęło wiele czasu, ale kiedy znajdziemy się w przestrzeni Sojuszu, wszystko co zobaczę, będzie mi uprzytomniało, że mój świat jest już tylko cieniem przeszłości.
Desjani westchnęła.
– Ale przyjaciół panu nie zabraknie.
– Tak, z pewnością. Jedno, na co nie będę mógł narzekać, to ludzie, którzy będą chcieli stanąć obok
– To nie będzie proste – przyznała Desjani. – Ale w końcu ludzie pana poznają. Tak jak marynarze tej floty. Dowiedzą się, jakim pan jest człowiekiem, a nie tylko bohaterem. Zauważyłam, jak pan reaguje na moje słowa. Przykro mi, ale taka jest prawda, został pan bohaterem. Gdyby nie pan, wszyscy ludzie służący w naszej flocie dawno już byliby martwi albo siedzieli w syndyckich obozach pracy. Musi pan to wreszcie zaakceptować.
– W każdej chwili mogę coś spieprzyć w takim stopniu, że skończymy w opisany przez panią sposób – zauważył Geary. – Mam prośbę, proszę mnie już nie nazywać bohaterem.
– Cała flota wie…
– Nie flota. Pani.
Milczała chwilę, a potem skinęła głową.
– Musi pan od czasu do czasu uciec od tego wizerunku. Ja to rozumiem. Ale wierzę też, że będzie pan naprawdę szczęśliwy, kiedy wrócimy do domu. Ludzie dowiedzą się, jaki pan jest naprawdę – powtórzyła. – Tak jak niektórzy wiedzą to już dzisiaj.
– Tak. Marynarze tej floty znają mnie świetnie. Ci, których będę musiał opuścić.
– Nie odpowiedziała tym razem, a gdy Geary spojrzał na nią, zobaczył, że stoi ze wzrokiem wbitym w pokład i nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Po raz pierwszy pomyślał o pozostawieniu jej, o braku ich codziennych spotkań, i poczuł się, jakby ktoś dał mu pięścią w brzuch. Musiał w tym momencie wyglądać naprawdę dziwnie.
– Taniu…
– Proszę już nic nie mówić. To tylko pogorszy sprawę.
Nie był pewien, o co jej chodzi, ale czuł podskórnie, że ma rację.
– Dobrze.
– Ma pan przynajmniej współprezydent Rione – dorzuciła pośpiesznie Desjani.
– Nie. Nie mam jej. Przynajmniej nie tak… – Wzruszył ramionami, mając nadzieję, że nie zabrzmiało to zbyt gruboskórnie. – Wykorzystujemy się wzajemnie. Ja potrzebuję osoby, która patrzy na mnie sceptycznie i nie zawaha się powiedzieć mi prosto w oczy o każdej wątpliwości, a ona chce… Sam już nie wiem, czego ona chce.