— Nie przejmuj się — odpowiedział. — Wiedziałem, że zignorują nas, kiedy usłyszałem nazwiska członków tego komitetu.
— Co mamy teraz robić? Czekać, aż te potwory opanującały Kongres?
— Prezydent ma zamiar osobiście przedstawić fakty Kongresowi i poprosić o zgodę na rozpoczęcie akcji.
— Myślisz, że się zgodzą?
— Szczerze mówiąc, myślę że nie ma żadnej szansy — westchnął.
Zebranie było oczywiście tajne, ale my zostaliśmy tam również zaproszeni. Powróciliśmy więc na salę. Stanęliśmy za mównicą. Przystąpiono do ceremonii wybierania po dwóch członków z każdego stronnictwa. Po jakimś czasie na salę wkroczył Prezydent. Straż była z nimi także, ale na szczęście sami nasi ludzie.
Zobaczyłem Mary. Ktoś przystawił jej krzesło tuż obok Prezydenta. Miała ręce wypełnione papierami i dokumentami jak klasyczna sekretarka. Uchwyciłem jej spojrzenie. Posłała w moim kierunku długi, słodki pocałunek. Ożywiłem się jak szczeniak i uśmiechałem się głupkowato dopóty, dopóki Starzec nie kopnął mnie w kostkę. Uspokoiłem się, ale byłem niezmiernie szczęśliwy.
Prezydent przedstawił sytuację. Wyjaśnił skąd pochodzą wszystkie informacje. Jego przemówienie było jasne i racjonalne jak raport inżynieryjny. Zebrał po prostu wszystkie znane fakty. Na koniec odłożył notatki i wstał.
— Jest to dziwne i alarmujące, dotychczas nieznane niebezpieczeństwo, dlatego też totalnie przekracza nasze wyobrażenia. Z tego powodu muszę prosić o siły do walki z tym. W niektórych regionach musimy wprowadzić stan wyjątkowy. Na jakiś czas będzie konieczna poważna ingerencja w prawa obywatelskie. Zostanie ograniczone prawo swobodnego poruszania się po kraju. Każdy obywatel, nawet nie wiadomo jak szanowany, może stać się uległym poddanym tajnych wrogów. Należy pogodzić sięz utratą części swoich praw i przywilejów, do chwili zniszczenia tej plagi. Jest to ostateczność, na którą trudno się zdecydować, jednak proszę byście poparli moje zarządzenia — po tych słowach usiadł.
Jego przemówienie nie zrobiło na nikim większego wrażenia. Przewodniczący zebrania uniósł młotek i spojrzał na kogoś z izby Senatu, by ten przedstawił propozycję rezolucji dotyczącą stanu zagrożenia.
Coś mi umknęło, nie wiem czy mężczyzna pokręcił głową czy dał jakiś sygnał, ale nikt nie zabrał głosu. Opóźnienie stawało się kłopotliwe. Przewodniczący Senatu przeczekał jeszcze kilka minut i oddał głos członkowi swojej własnej partii. Rozpoznałem tego człowieka, to senator Gottlieb — fanatyk, który oddałby życie za swoją partię. Zaczął od przedstawienia swojego szacunku dla Konstytucji. Wskazał na swą długą, uczciwą służbę i mówił o miejscu Ameryki w historii świata.
Pomyślałem, że popiera nas w przeciwieństwie do innych i dopiero po chwili uświadomiłem sobie, co rzeczywiście oznaczają jego słowa. Proponował odroczenie decyzji i zajęcie się postawieniem w stan oskarżenia Prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Pierwszy zrozumiałem, o co mu naprawdę chodzi. Tak bardzo właściwy sens wypowiedzi ozdabiał rytualnymi zwrotami, że nikt nie zorientował się, o czym naprawdę mówi. Szukałem potwierdzenia moich przypuszczeń u Starca, lecz jego wzrok utkwiony był w Mary. Ona odwzajemniła to spojrzenie z wyrazem najwyższego napięcia. Wówczas szybko wyjął notatnik z kieszeni, zapisał coś, złożył kartkę i przekazał Mary. Przeczytała wiadomość i podała ją Prezydentowi.
Prezydent siedział przez cały czas spokojny i łagodny, a stary przyjaciel poniewierał jego godnością, a wraz z nią statusem bezpieczeństwa kraju. Kiedy Mary podała mu wiadomość, założył swoje staromodne okulary i spokojnie przeczytał. Niespiesznie przeniósł wzrok na Starca i uniósł pytająco brwi. Starzec kiwnął głową, jakby potwierdzając przekazaną informację.
Prezydent trącił łokciem przewodniczącego Senatu, który na ten gest pochylił się ku niemu. Szeptali coś do siebie. Gottiieb ciągle huczał o swoim rozgoryczeniu, o tym że nadszedł czas, by stara przyjaźń ustąpiła wyższym racjom i dlatego…
Przewodniczący uderzył młotkiem w stół.
— Jeśli senator pozwoli… — Gottlieb spojrzał na niego zaskoczony.
— Nie zmienię zdania — powiedział.
— Nikt pana o to nie prosi. Z powodu wielkiej wagi pana wypowiedzi, jest pan proszony przez Prezydenta Stanów Zjednoczonych o przejście na mównicę.
Gottlieb wyglądał na zakłopotanego, ale nie mógł nic zrobić. Ruszył powoli w stronę podium.
Krzesło Mary blokowało odrobinę przejście do mównicy. Ale zamiast cicho się odsunąć, przesunęła krzesło tak, że zagrodziła mu zupełnie drogę. Gottiieb podszedł do niej i dotknął jej ramienia. Mary powiedziała coś do niego, a on odpowiedział. Nie było słychać słów. W końcu wyminął ją i dotarł do podium. Starzec, aż drżał z napięcia. Mary spojrzała na niego i kiwnęła głową.
— Trzymaj go! — krzyknął Starzec. Przeskoczyłem barierkę i rzuciłem się w kierunku senatora jak szalony. Wylądowałem na jego ramionach.
— Rękawiczki synu, ostrożnie! — Usłyszałem szefa. Ale nie było czasu. Zerwałem z niego marynarkę gołymi rękami i zobaczyłem pulsującego władcę. Należało zdjąć też koszulę, by wszyscy mogli to zobaczyć.