– Czekajcie! – przerwałam jej, bo nagle dokonałam odkrycia. – My też! Teraz nareszcie odpadamy definitywnie w tej konkurencji. Agnieszka nas uniewinnia.
– Jakim sposobem?
– Zwyczajnie. Myślcie logicznie. Zakładamy, że morderca poluje na Alicję, ktуra ciągle robi nie to, co powinna… Powiem ci szczerze, że jako ofiara jesteś rzeczywiście nieznośna! Najspokojniejszy zbrodniarz by z tobą zwariował. W tym wypadku pomyłka w naszym wykonaniu jest wykluczona. Pawła nie było, a my obie wiedziałyśmy, że Agnieszka chodzi w twoim szlafroku.
– O ile się orientuję, wiedziałyście także, że mnie nie ma w domu…
– Oszalałaś! – wtrąciła nagle Zosia. – Przecież już przy ciotce było to samo. Wiedziałyśmy, że to ona śpi w jej łуżku.
– W nocy, zaabsorbowane zbrodniczymi planami, zdenerwowane, mogłyśmy o tym zapomnieć. Zresztą w nocy mogłyśmy wszystko. Natomiast co do Agnieszki, to akurat około уsmej wieszałyśmy to pranie i razem siedziałyśmy w pralni, patrząc na zegarek, bo się trzęsłaś o obiad, a potem w kuchni, nie tracąc się z oczu. Albo popełniamy te zbrodnie wspуlnie, i to dla samej przyjemności mordowania, albo jesteśmy wykluczone!
– Każdy ma prawo do rozrywek na urlopie! – wtrącił Paweł i dostał od Zosi po głowie zwiniętym w rulon ogrodniczym prospektem.
– Coraz bardziej wygląda na to, że to jednak ktoś z zewnątrz – westchnęła Alicja tak, jakby ją to bardzo martwiło. – Czy Anita już wie o Agnieszce?
– Nie wiem. Mуwiłam jej tylko, że zginęła. Bo co?
– Bo właściwie to ja mogłam ją zawieźć na to lotnisko i przy okazji dostarczyć jej alibi. Wcale się tak bardzo nie śpieszyłam. Ale ona natychmiast zaczęła mnie wypytywać o wszystko i nie miałam do niej cierpliwości. Ona pyta tak natrętnie, że ja tego nie wytrzymuję. Zełgałam.
– Co zełgałaś?
– Że mam być u adwokata o piątej, że muszę szukać w domu dokumentуw, nie pamiętam dokładnie, zełgałam co popadło.
– Ale dzięki niej masz z głowy dziennikarzy i wszelkie niedyskrecje. Ona pilnuje… To co? Jutro opuszczamy dom?
– Opuszczamy – zdecydowała stanowczo Zosia.
– Muszę być jutro w kasie chorych – westchnęła Alicja. – Muszę być u Jensa. Muszę zmienić olej w samochodzie. Muszę jechać do Viborg w sprawie tego jakiegoś podziału mienia. Chyba mnie w końcu wyrzucą z pracy…
* * *
Dzień spędzony w Angleterre dostarczył zarуwno Pawłowi, jak i mnie nader nikłych wrażeń. Zabawialiśmy się odgadywaniem, kto z plączących się po hotelu gości jest milionerem, a kto zwyczajnym człowiekiem, posiłki spożywaliśmy na zmianę w najbliższym kiosku z parуwkami i zastanawialiśmy się, jak uniknąć trucizny, bez wątpienia obficie rozsianej po całym domu, oraz jak nazwać doświadczalne zwierzę, ktуre, zdaniem Pawia, lada chwila zostanie odkopane w grobowcu, żeby nie urazić uczuć Alicji. Pod wieczуr porzuciliśmy posterunek i wrуciliśmy do Allerшd, nie doczekawszy się czarnego faceta, przepełnieni do niego żywą niechęcią.
W domu obecni już byli wszyscy. Bobuś i Biała Glista nie zdradzali żadnych, z utęsknieniem oczekiwanych przez nas, objawуw, niemniej jednak Alicja i Zosia nie odrywały niemal od nich roziskrzonego oka. Trzeba przyznać, że było na co popatrzeć. Biała Glista miała na sobie obcisłe spodnie i rуwnie obcisły sweterek, co, razem wziąwszy, nadawało jej wygląd osoby ubranej w dobrze nadęte dętki samochodowe i stanowiło widok napełniający rozkoszą duszę każdej kobiety. Wychowany w kulcie szczupłej figury Paweł zapatrzył się w to tak, że nie był w stanie oddalić się z pokoju bodaj na chwilę, a w jego zachłannym spojrzeniu dawało się dostrzec rozmaite odcienie obrzydzenia i wstrętu. Podejrzewam, że patrzył masochistycznie. Sama napawałam się tym widokiem z niczym nie zmąconą przyjemnością. Rуwnocześnie z nami przyszedł Thorsten.
– Trafiliście na kolację – powiedziała pуłgłosem Zosia w kuchni. – Cholera, ten chyba też zostanie… Sałatki, sery i pasztet są pewne, przywiozłyśmy z Kopenhagi. Salami też. I kawa w tamtym słoiku. Margaryna wygląda na nie naruszoną, ale reszta żarcia była w domu i teraz nie mam pojęcia, co z tym zrobić?
– Podtykać mu tylko pasztet i sałatki – powiedziałam stanowczo. – Nie możemy go narażać. Oni są taktowni i biorą, co im się daje. Nie tykać, broń Boże, tych kiszonych ogуrkуw w słoju, pierwsze, co bym zatruła dla Alicji, to właśnie to…
I w tym samym momencie Bobuś, jakby na zamуwienie, zawołał:
– Co ja widzę? Alicja, ty masz kiszone ogуrki?! No nie, nie będziesz chyba aż takie skąpiradło? Przezwyciężysz się dla gości i nie pożałujesz?
Alicja jakby się zachłysnęła. Jej uczucia dla Bobusia zawsze były dla mnie w pełni zrozumiałe, teraz zaczęłam je wręcz podzielać. Nie o moim, co prawda, skąpstwie Bobuś rozsiewał wieści i nie mnie szkalował, ale wdzięk jego dowcipu obudziłby protest nawet w zmurszałym kamieniu!
– Daj mu te ogуrki – szepnęłam do Zosi z naciskiem.
Zosia spojrzała na mnie, na ogуrki, na Bobusia i zawahała się.
– Ależ, Bobusiu, dajże spokуj – powiedziała Biała Glista z przekąsem. – Może Alicja chowa te ogуrki dla siebie. Tu tak trudno o ogуrki!