— Jeśli myślisz, że to niesmaczne — stwierdził głucho Amory — to tylko dlatego, że nie próbowałeś jeszcze potraw.
— A oto i one — profesor wskazał odległy kąt izby, gdzie jeden ze służących grzebał w wielkiej, drewnianej skrzyni pod ścianą, po czym wyprostował się i kopnął jakiś ciemnawy wzgórek, których spora liczba walała się na klepisku. W powietrzu rozległo się bolesne beczenie.
— Owce…? — nie dokończył Barney.
— Tak, trzymają je w domu — wyjaśnił Amory. — Dodaje to pewnego aromatu tutejszej atmosferze. Służący o długich, jasnych włosach spadających na oczy, który wyglądem nie odbiegał zbytnio od psa pasterskiego, zbliżył się do nich z jakimiś bezkształtnymi przedmiotami, które ściskał kurczowo w kapiących od brudu rękach. Rzucił je na stół przed Barneyem. Uderzyły w drewniany blat jak kamienie.
— Co to jest? — spytał podejrzliwie Barney, spoglądając na nie kątem oka. Jednocześnie przełożył róg z resztką napitku do drugiej ręki, usiłując wystrząsnąć strumień piwa z rękawa swojej kaszmirowej marynarki.
— Ta bryła z lewej to ser — produkt miejscowy, druga to knaekbrot — rodzaj chleba — odparł Jens Lynn.
Barney spróbował po kęsie obydwu potraw lub raczej zazgrzytał o nie ześlizgującymi się zębami.
— Wspaniale, naprawdę wspaniałe — stwierdził, kładąc je z powrotem na stół. Zerknął na fosforyzującą tarczę zegarka.
— Zaczyna się zmierzchać. Musimy zaraz wracać. Chciałbym z tobą pomówić, Amory. Na zewnątrz o ile jesteś w stanie urwać się z tego przyjęcia.
— Cała przyjemność po mojej stronie — Amory wzdrygnął się, opróżniwszy większą część zawartości rogu, po czym wytrząsnął zeń na klepisko grubą warstwę szumowin.
Słońce schowało się za lodowatą krawędź chmur i od morza powiała chłodna bryza. Barney zadrżał. Wsadził ręce do kieszeni marynarki.
— Potrzebuję twojej pomocy, Amory. Sporządź listę wszystkiego, co potrzebne nam będzie do zdjęć. Nie wygląda na to, żebyśmy mogli korzystać z lokalnych zasobów żywnościowych…
— Też mi się tak zdaje.
— Musimy zatem wziąć wszystko ze sobą. Chciałbym także zmontować film tu, na miejscu, dlatego ulokuj laboratorium w jednej z przyczep.
— Szukasz tylko kłopotów, Barney. To będzie wściekła robota, zrobić tu montaż. A co z dubbingiem? Albo z podkładem muzycznym?
— Musimy dać z siebie wszystko. Wynajmiesz kompozytora i paru muzyków. Może da się wykorzystać jakąś miejscową orkiestrę.
— Już sobie wyobrażam te dźwięki.
— To nie problem. Możemy to później przerobić. Najważniejsze, to przywieźć ze sobą gotowy film… — Panie Hendrickson! — zawołał Jens Lynn otwierając drzwi i podchodząc do nich. Pogrzebał w kieszeniach swojej myśliwskiej kurtki. — Właśnie sobie przypomniałem, mam tu jakąś wiadomość, którą powinienem panu przekazać.
— Co to jest? — spytał Barney.
— Nie mam pojęcia. Przypuszczam, że coś poufnego. Pańska sekretarka wręczyła mi to tuż przed wyjazdem.
Barney wziął od niego wymiętą kopertę i rozerwał ją. Zawierała pojedynczą kartkę żółtego papieru, z krótkim, wystukanym na maszynie poleceniem. Brzmiało ono następująco.
L. M. telefonicznie nakazał odwołać akcję.
Wszelkie prace nad filmem mają bezwłocznie zostać przerwane.
Nie podał żadnych powodów.
6
Barney próbował odłożyć z powrotem na biurko czasopismo, które przeglądał, lecz zahaczył ręką o okładkę i rozdarł ją do polowy. Niecierpliwym ruchem rzucił je na podłogę. Nie znalazł nawet chwili czasu, by spłukać z siebie resztki piwa Wikingów i teraz tego żałował, ale —
— Panno Zucker. L. M. chciał się ze mną spotkać. Tak twierdził. Zostawił mi wiadomość. Jestem przekonany, że czeka z niecierpliwością, by usłyszeć ode mnie…
— Przykro mi, panie Hendrickson, ale wydał jak najsurowsze instrukcje. Jest nad konferencji i nie życzy sobie, by mu przeszkadzano. — Palce panny Zucker zawisły na moment nad klawiaturą maszyny do pisania. Na chwilę przestała nawet żuć gumę.
— Zawiadomię go, że pan czeka, gdy tylko będę mogła — maszyna do pisania zaczęła znów bębnić i w jej rytm ruszyły również przeżuwające szczęki panny Zucker.
— Mogłaby pani chociaż zadzwonić i uprzedzić go, że tu jestem.
— Panie Hendrickson! — odparta tonem, jakiego z powodzeniem mogłaby użyć przeorysza, oskarżona o przekształcenie klasztoru w dom schadzek. Barney wstał, napił się nieco zimnej wody i opłukał lepkie od piwa dłonie. Właśnie wycierał je, używając w tym celu papieru maszynowego, gdy zabrzęczał interkom. Panna Zucker skinęła na niego.
— Może pan wejść — oznajmiła lodowato.
— Co pan miał na myśłi, L.M.? — zapytał Barney, gdy tylko zamknęły się _za nim drzwi. — Co pan miał na myśli, wysyłając mi to polecenie?
Sam siedział w fotelu, nienaturalnie wyprostowany, nieruchomy jak głaz. Naprzeciw niego kulił się w krześle Charley Chang. Pocił się obficie i w ogóle wyglądał żałośnie.
— Co mam na myśli? A cóż miałbym mieć na myśli? Mam na myśli to, że wpuścił mnie pan w maliny, panie Barneyu Hendrickson i robi pan ze mnie balona. Dostałeś moją zgodę na kręcenie filmu, a do tej pory nie masz nawet scenariusza!