— Pozwoli pan, że powtórzę? Twierdzi pan, że mogę nakręcić film p o terminie, po czym przenieść się w czasie
— Tak właśnie twierdze. — To brzmi idiotycznie!
— Geniusz wydaje się szaleńcem tylko kretynom.
— Postaram się nie pamiętać o tej uwadze — jeśli wyjaśni mi pan jedną sprawę. Ten kawałek papieru ze schematem — potrząsnął nim przed nosem profesora. — Kto go narysował?
— Nie mam pojęcia. Widzę to po raz pierwszy.
— Tak myślałem. Wręczono mi te kartki w poniedziałek rano przed drzwiami gabinetu L.M. Przed chwilą pokazałem ją panu. Teraz włożę ją do portfela i będę trzymał przy sobie aż do końca zdjęć. Potem wrócę z powrotem w czasie, aby oddać film L.M. Spotkam samego siebie przed biurem, wyjmę schemat z portfela i wręczę go samemu sobie, po to tylko, by znów włożono go do portfela. Rozumie to pan?
— Tak. Nie widzę w tym nic niepokojącego.
— Pan może i nie widzi. Ale jeśli wszystko odbędzie się w ten sposób, to nikt go nigdy nie narysował. Wędruje po prostu w portfelu i ja wręczam go samemu sobie. Niech pan to wytłumaczy! dodał Barney triumfująco.
— Nie ma potrzeby. To wyjaśnia się samo przez się. Ten kawałek papieru jest autonomiczną pętlą w czasie. Nikt go nigdy nie rysował. On istnieje dlatego, że jest, oto właściwe wyjaśnienie. Jeśli pan chce to pojąć, spróbuje dać panu przykład. Wie pan zapewne, że każdy pasek papieru ma dwie strony — ale jeśli jeden z jego końców przekręci pan o 180° i połączy z drugim końcem, to otrzyma pan wtedy wstęgę Moebiusa, która ma tylko jedną stronę. I ona istnieje. Zaprzeczanie temu w niczym nie zmienia samego faktu. To samo jest z pańskim schematem — on istnieje.
— Ale skąd się wziął?
— Jeśli już musi mieć pan jakieś źródło, to niech pan przyjmie, że z tego samego miejsca, w którym znikła druga strona na wstędze Moebiusa.
Skłębione myśli Barneya splątały się nagle w gruby supeł po czym rozpłynęły w pustce. Gapił się na rysunek, póki nie rozbolały go oczy. Ktoś
— Gotowi do skoku w czasie na każdy pański rozkaz — zameldował Dallas.
— Jakiego skoku w czasie? — Barney spojrzał niewidzącym wzrokiem na stojącego przed nim kaskadera.
— W następną wiosnę, do 1006 roku — rozmawialiśmy o tym przed godziną. Żywność dla Ottara została dostarczona; a cała ekipa czeka gotowa i spakowana na pańskie polecenia — Dallas wskazał dłonią na długi szereg ciężarówek i przyczep.
— Tak… następna wiosna. Tak, masz rację — ocknął się Barney. — Dallas, czy wiesz co to jest paradoks?
— Hiszpański fryzjer goli każdego gościa w mieście, który nie goli się sam. Kto goli fryzjera?
— Tak, coś w tym rodzaju, tylko jeszcze gorzej. — Barney przypomniał sobie nagle o zabandażowanej ręce i uważnie obejrzał z obu stron swoją prawą dłoń. — Co się stało z moją ręką?
— Na oko wygląda doskonale — odparł Dallas, — Może napije się pan drinka?
— To nic nie pomoże. Przed chwilą widziałem siebie samego z ręką owiniętą w zakrwawiony bandaż i nawet nie powiedziałem sobie, co się stało i czy to coś groźnego. Rozumiesz co mam na myśli?
— Taak. Chyba potrzebne są panu dwa drinki.
— Bez względu na to, co ty i twoi kumple z epoki żelaza myślicie, alkohol nie rozwiązuje wszystkich problemów. Znaczy to, że jestem czymś niepowtarzalnym w całym wszechświecie — jestem arcysadomasochistą. Wszyscy inni, biedni durnie, są w tym względzie znacznie ograniczeni. Mogą być masochistami wobec siebie, a sadystami tylko dla innych. A ja mogę zadać sobie masochistyczny ból kopiąc siebie samego jako sadysta. Żaden inny zboczeniec nie może tego o sobie powiedzieć. — Przebiegł po nim dreszcz. — Myślę, że jednak chyba się napije — dodał w końcu.
— Mam tu coś ze sobą.
Drink okazał się być podłym gatunkiem jakiejś taniej żytniówki, o smaku zbliżonym do kwasu mrówkowego. Spłynął po przełyku Barneya strumieniem tak piekącym, że rzeczywiście odwróciło to jego uwagę od paradoksów czasu i jego własnych sadomasochistycznych inklinacji.
— Rozejrzyj się trochę, Dallas — zaproponował. — Skocz do marca i sprawdź, czy pojawili się Indianie. Jeżeli Ottar stwierdzi, że nie, posuwaj się naprzód w odstępach tygodniowych dopóki ich nie spotkasz, a potem wracaj.
Platforma rozpłynęła się w powietrzu, po czym pojawiła się z powrotem o kilka stóp dalej. Dallas zszedł na dół i zmierzał ku niemu pocierając dłonią długą, czarną brodę.
— Profesor ustalił, że nie było nas łącznie dziesięć godzin. Wszystko ponad osiem godzin liczy się nam jako nadliczbowe i…
— Daj sobie spokój ! Co znalazłeś?
— Wybudowali częstokół — wygląda to dokładnie jak fort z filmów o Indianach. Na początku marca wszystko było spokojnie, ale na ostatnim postoju, dwudziestego pierwszego, dostrzeżono kilka tych skórzanych łodzi.
— W porządku, jedziemy. Powiedz profesorowi, by zaczął przerzucać całą ekipę do dwudziestego drugiego marca. Wszystko i wszyscy na miejscu?