Pomysł wielkiej podróży zrodził się w trakcie czytania informacji o pierestrojce: niemal wszystkie pochodziły z Moskwy. Nawet jeżeli chodziło o wydarzenia w miejscu tak odległym jak Chabarowsk— też pisano o nich z Moskwy. Moja reporterska dusza buntowała się. W takich chwilach ciągnęło mnie do Chabarowska, chciałem sam zobaczyć, co się tam dzieje. Była to pokusa tym silniejsza, że znając trochę Imperium wiedziałem, jak bardzo Moskwa różni się od reszty kraju (nie we wszystkim, co prawda) i że olbrzymie obszary tego mocarstwa to niezmierzona terra incognita (zresztą terra incognita również dla mieszkańców Moskwy).
Zaraz jednak opadały mnie wątpliwości — czy aby mam rację? Właśnie dostałem świeżą, bo na początku roku 1989 wydaną książkę wielkiego historyka Natana Ejdelmana „Odgórna rewolucja w Rosji”. Autor patrzy na pierestrojkę jako na kolejny zwrotny punkt w dziejach Rosji i przypomina, że wszystkie takie punkty zwrotne, rewolucje, wstrząsy i przełomy dokonywane były w tym kraju z woli cara, z woli genseka, z woli Kremla (lub Petersburga). Energia narodu rosyjskiego, mówi Ejdelman, wyładowywała się zawsze nie w oddolnych, samodzielnych inicjatywach, ale w wypełnianiu woli góry rządzącej.
I w domyśle: pierestrojka będzie trwać tak długo, jak na to pozwoli Kreml.
Więc może lepiej być w Moskwie, blisko Kremla, i śledzić rozstawione wokół jego murów sejsmografy, termometry, barometry i rękawy do pokazywania kierunku i siły wiatru? Bowiem kremlologia częściej przypominała nam meteorologię niż wiedzę z pogranicza historii i filozofii.
Jest jesień 1989. Pierwsze zetknięcie z Imperium po latach. Ostatni raz byłem tu ponad dwadzieścia lat temu, w początkach ery breżniewowskiej. Era Stalina, era Chruszczowa, era Breżniewa. A wcześniej: era Piotra I, Katarzyny II, Aleksandra III. Gdzie jeszcze osoba władcy, jego cechy charakteru, jego manie i fobie odciskają tak silne piętno na historii kraju, jej biegu, jej wzlotach i upadkach? Stąd też uwaga, z jaką zawsze śledzono w Rosji i na świecie nastroje, depresje i kaprysy kolejnych carów i genseków — ileż od tego zależało! (Mickiewicz o Mikołaju I: „Car dziwi się — ze strachu mrą Petersburczany, / Car gniewa się — ze strachu mrą jego dworzany; / Ale sypią się wojska, których Bóg i wiara / Jest Car. — Car gniewny: umrzem, rozweselim Cara! ”)
Car uważany jest za Boga i to w sensie dosłownym. Przez stulecia, przez całą historię Rosji. Dopiero w XIX wieku wydano ukaz carski, aby zdjąć z cerkwi portrety cara. Ukaz carski! Bez niego nie ośmieliłby się nikt tknąć takiego portretu-ikony. Nawet Bakunin, ten anarchista i wywrotowiec, jakobin i dynamitard, nazywa cara „ruskim Chrystusem”. O ile carowie są namiestnikami Boga, to Lenin i Stalin są namiestnikami światowego komunizmu. To też pomazańcy. Dopiero po śmierci Stalina zaczyna się proces powolnego zeświecczania władzy Najwyższego. Zeświecczania — a z nim i stopniowego ograniczania wszechmocy. Skarżył się na to Breżniew. Krytykując jesienią 1968 Dubczeka i jego ludzi, którzy chcieli zreformować w Czechosłowacji system, czym ściągnęli sobie na głowę czołgi sowieckie, Breżniew narzekał: „Myśleliście, że skoro macie władzę, to już możecie robić, co się wam żywnie podoba. Ale to wielki błąd! Nawet ja nie mogę robić tego, co bym chciał — z tego, co chciałbym urzeczywistnić, mogę zrealizować chyba zaledwie jedną trzecią” (Zdenek Mlynar — „Mróz ze Wschodu”).
No więc lotnisko, kontrola paszportowa. W okienku młody żołnierz z wojsk pogranicznych. Zaczyna się oglądanie paszportu. Oglądanie, czytanie, ale przede wszystkim — szukanie fotografii. Jest fotografia! Żołnierz patrzy na fotografię, a potem na mnie, na fotografię i zaraz na mnie, na fotografię i na mnie. Coś mu się nie zgadza. Zdejmijcie okulary!, rozkazuje. Na fotografię i na mnie, na fotografię i na mnie. Ale widzę po jego twarzy, że teraz, bez okularów, nie zgadza mu się jeszcze bardziej. W jego jasnych oczach dostrzegam skupienie i czuję, że jego myśl zaczyna gorączkowo pracować. Domyślam się, że wiem, nad czym ta myśl w tej chwili pracuje — ona szuka wroga. Wróg nie ma swojej kwalifikacji wypisanej na czole, przeciwnie — wróg jest zamaskowany. Zadanie więc polega na tym, żeby go zdemaskować. W tej właśnie umiejętności szkolą mojego żołnierza i tysiące jego kolegów. Oto macie sto zdjęć, mówi sierżant, wśród nich jedno jest szpiega. Kto odgadnie, dostanie tydzień urlopu. Chłopcy wpatrują się, wpatrują, pot występuje im na skronie. Tydzień urlopu!