Jak powiadam, zachowało się trochę starych ulic, domków i kamieniczek, co prawda zapuszczonych, co prawda odrapanych i w liszajach, ale przecież są, przecież stoją. Przy odrobinie wysiłku można sobie wyobrazić, że było to miasto w miarę przytulne. Że można było przysiąść na ganeczku, odsapnąć na ławce pod drzewem, wejść do któregoś zajazdu, karczmy czy baru, żeby odetchnąć, rozgrzać się, wypić herbaty czy koniaku. Nic podobnego nie ma w dzisiejszej Moskwie! Od kilku godzin chodzimy z I. po mieście i nie mamy gdzie się podziać. Nieliczne restauracje albo zamknięte, albo stoją przed nimi starzy KGB-owcy, którzy tylko czekają, żeby złapać cię za kołnierz i rzucić na środek ulicy, pod pędzące samochody. W dodatku skarpetki w moich buciorach pozwijały się w ten sposób, że nie mogę iść dalej, muszę te skarpetki doprowadzić do porządku, ale gdzie usiąść, gdzie usiąść w Moskwie późną jesienią w deszcz i śnieg, kiedy się jest na ulicy, kiedy człowiek nie ma ni domu, ni hotelu (dom czy hotel są daleko) i jedynym miejscem, które mu zostaje, jest przymarznięta kałuża błota?
Otóż gdy chodziłem tak uliczkami starej Moskwy, zdało mi się, że w pewnym momencie zaczynam rozumieć sens Rewolucji Październikowej — wielkiego wydarzenia XX wieku, które (wszyscy to wiemy) zmieniło bieg dziejów ludzkości. A mianowicie — partery tych ciągnących się kilometrami domków i kamieniczek były zbudowane — kiedyś, kiedyś — jako pomieszczenia na sklepy, na warsztaty rzemieślników, na restauracyjki i kawiarenki. Widać to po oknach wystawowych, po rodzaju schodów, skrzydlatych drzwi i przestronnych wnętrz. Tu biło serce starej, kupieckiej, ruchliwej i przedsiębiorczej Moskwy. Tłumy ludzi przewijały się tymi ulicami. Było kolorowo i gwarno, tłoczno, egzotycznie. Otóż idąc dziś przez te same, ale puste i martwe ulice odruchowo zaglądam do okien wystawowych. We wszystkich stoją biurka. Nie ma tu żadnych kontuarów i półek, żadnych artykułów kolonialnych ani materiałów bławatnych. Tylko bardziej lub mniej liche biurka. I to biurka gęsto ściśnięte, stłoczone, upchane kolanami, niemal ustawione piętrami, jak prycze w koszarach. Ileż za tym kryje się dyskusji, ile narad, ile rozmyślań na temat tak życiowo ważny, a mianowicie — gdzieżby tu jeszcze zmieściło się jedno biurko? A na tych biurkach (widać to przez okna wystawowe) — stosy ankiet, formularzy i kwestionariuszy. I to również widzi się wszędzie — szklanki do herbaty.
Chytrość przejawia się często w rzeczach najprostszych. Uliczki, po których teraz chodzę, potwierdzają tę prawdę; manewr, który dał bolszewikom zwycięstwo, polegał na wyrzuceniu i wywłaszczeniu kupców (ludzi niezależnych, kierujących się prawami rynku) i posadzeniu w ich sklepach urzędników — a więc pokornego i posłusznego narzędzia władzy. Człowieka za kontuarem zastąpił człowiek za biurkiem: rewolucja triumfowała.
Moskwa, nawet stara Moskwa, jest tak rozległa, że można było w nią wbudować mnóstwo domów, ulic, nawet całych osiedli, a nadal jest w niej przestronno i luźno. Właśnie ta przestronność jest jedną z uderzających cech miasta; jak w każdym ze światowych miast-gigantów wszędzie trzeba iść i iść albo jechać i jechać godzinami, metrem, autobusem, taksówką. Największy to kłopot dla tych, którzy mieszkają w nowych wielkich dzielnicach, jakimi obudowano centrum metropolii. Ale nikogo te problemy nie zrażają. Wszyscy chcą mieszkać w Moskwie, Moskwa to Mekka. Miasto liczy około dziesięciu milionów ludzi, a drugie dziesięć milionów przyjeżdża tu codziennie służbowo albo na zakupy. Pisarz moskiewski Władimir Sorokin nazywa swoich sąsiadów, swoich pobratymców, obywateli stolicy (zresztą w ogóle mieszkańców miast rosyjskich) — miejskim chłopstwem. Ludzie ci to socjologiczny fenomen. Kiedyś wyszli ze wsi, ale na wieś nie mogą powrócić — wieś już nie istnieje, została zniszczona, zastąpiły ją kołchozy. Ale przecież zachowała się wśród tych ludzi jakaś pamięć, jakieś nawyki i odruchy. Paradoksalnie, duch wsi rosyjskiej przetrwał nie na rozległych nadwołżańskich polach, ale w kilkunastopiętrowych wieżowcach nowych dzielnic Moskwy: Bielajewa, Miedwiedkowa, Golianowa. Wszędzie trudno tam trafić, a nocą, jeżeli ktoś nie zna dobrze miejsca, nie sposób tam trafić w ogóle. Mówi o tym jedna z czastuszek kierowców taksówek:
Zawiozę cię do tundry
nawet do Iwanowa
zawiozę cię gdzie zechcesz
byle nie do Golianowa (Miedwiedkowa, Boberowa itd.).